8/04/2012


Li, who never believed in love - he found it


Lou był w moim pokoju. Obserwował szklaną kulę i myślał o tym samotnym domku tak jak ja parę lat temu. Przechylił ją, a płatki zawirowały. Uśmiechnął się. Wtedy na korytarzu przed pokojem stanął Niall. Był zaspany i smutny.
- Lou. Widziałem Harry’ego.
Szatyn spojrzał na niego z nadzieją i natychmiast do siebie przywołał. Blondyn usiadł obok niego i przytulił się.
- Był w kuchni, kiedy spałem. Zabrał z lodówki mleko, a potem pocałował mnie w policzek.
Louis objął go ręką i uśmiechnął się.
- Też go widziałem, bracie.
- Lou?
- Tak?
- On nas słyszy…

Niall nie mylił się. Nigdy. Choć zwykle wygadywał głupoty i nie zwracał uwagi na to co robi – nigdy się nie mylił.

Lou wstał i prowadził go powoli w stronę wyjścia. Jednak jeszcze raz rzucił okiem na moją półkę i dostrzegł tam pudełko z kasetami. To były wszystkie kasety, na których nagrywałem niepotrzebne rozmowy. Nikt nigdy ich nie przesłuchał. Sam robiłem to rzadko. Po prostu były nudne. Prócz jednej.

Następnego dnia Tommo odsłuchał jedną z nich w towarzystwie mojej mamy. Była tam nagrana rozmowa starszych pań przed kościołem. Jak zwykle plotki, ale zabawne, więc Lou nie ukrywał uśmiechu. Mama opierała głowę na dłoni i kręciła nią.
- Nie możemy od razu odsłuchać wszystkich?
- Nieee… Będzie zasada. Jedna na dwa tygodnie. On też tak robił. – uśmiechnął się.
- To bez sensu.
- Owszem. – zachichotał, a ona spojrzała na niego zrezygnowana.
Nie mogła zrozumieć zachowania szatyna. Minął już jakiś czas, ale Anne nie potrafiła się pozbierać. W końcu – była matką zmarłego chłopaka.

Za to Lou wyładowywał emocje w inny sposób. Siedział w pracowni cały poranek i myślał o moim morderstwie. Myślał i myślał, aż w końcu zadzwonił na policję. Przekazał Stanley’owi parę cennych informacji o mnie. Przede wszystkim, że nie poszedłbym z nikim obcym. To musiał być ktoś znajomy. Tylko kto?

Zaczęły się ponowne przesłuchania i poszukiwania. Wciąż nie znaleziono mojego ciała. Wszyscy sąsiedzi byli parę razy odwiedzani przez policje prócz tego jednego. Prócz Mojego mordercy. Stwarzał zbyt dobre pozory.

W tym czasie ON żył spokojnie polując na następna ofiarę. Skończył swój domek. Był świetny i zachwycała się nim każda mała dziewczynka. Mój morderca zdobywał zaufanie innych. Szedł przez centrum handlowe wioząc domek pomiędzy sklepami. Radośnie machał do dzieci i zakładał maskę przyjaznego sąsiada.

Wszystko się zmieniało. Życie stawało się paranoją. Lou wciąż wydzwaniał, szukał, podawał nazwiska. Mój morderca spokojnie grabił liście i rozkoszował się swoim życiem. Liam wyładowywał złość w sporcie. Nie przestawał ćwiczyć. Stawał się inny, obcy i wulgarny.
Niall stał się skryty.

Obserwowałem to wszystko stojąc w altanie. Bałem się.

Pewnego dnia Lou przyszedł do domu z jakimiś paczkami. Był w archiwum miejskim i miał mnóstwo podejrzanych. Usiadł ze Stanley’em w kuchni, a w pokoju za nimi stała mama. Nie dało się ukryć, że płakała. Z jej twarzy nie znikała żałobna mina i napuchnięte policzki. Cierpiała.
- Panie Tomlinson… to nie takie łatwe. – wchodził mu w słowo śledczy.
- Louis, kochanie… - wtrącała się mama.
- Ed wygląda na spokojnego faceta, ale nosi pieluchy. – mówił dalej szatyn. – Ma osiemdziesiąt lat.
- Louis…
- Śledziłem go w supermarkecie. Miał ich pełen wózek!
- Cierpi na prostatę. – wyjaśniła Anne.
- Musicie się cofnąć. – nie słuchał jej. – Sprawdzić przeszłość tych ludzi, ich zbrodnie…
- Lou to nic nie zmieni! – nie poddawała się.
-  I podatki sporo mówią o człowieku…
- Czy możesz wreszcie przestać!? Możesz dać temu spokój!? – wrzasnęła i odeszła do innego pokoju zanosząc się płaczem.
- Minęło jedenaście miesięcy. – powiedział śledczy. – Ty po swojemu jakoś sobie z tym radzisz, ale ona nie. Musisz jej pomóc. Potrzebuje pomocy.

*

I tak do mojego dawnego domu przyjechała babcia. Moja podpora, przyjaciółka i nieśmiertelna kobieta. Paliła, piła i nadal była piękna. Silna osoba. Niall bardzo ją lubił. Nie poznał żadnej ze swoich babć, bo obie wcześnie zmarły. Ta była dla niego tą, której nigdy nie miał.
Widziałem z mojej altany jak mama jest bardzo zaskoczona jej wizytą. Lou wyjaśnił, że pomorze. I miał racje, babcia była wspaniała i… zabawna.

- Czy to wszystko? – zapytał Lou wnosząc dwie walizki.
- Nie bądź śmieszny! To tylko kosmetyki! – zaśmiała się, a potem wyściskała go najmocniej jak umiała. – Mmm, nadal przystojny.
W tym czasie obok przemknął Liam. Miał na sobie dres i znów wybierał się na długi bieg.
- Nie przywitasz się? – zatrzymał go Louis.
Li spojrzał na wszystkich bez żadnego konkretnego wyrazu twarzy. Odetchnął i wybiegł. Babcia zapaliła papierosa i z szerokim uśmiechem na ustach wydukała: - Uh, nienawidzi mnie.
Wyjęła z torebki butelkę alkoholu i z hukiem postawiła ją na stole.
- Co dla Ciebie Lou?
- Nie pije! – odkrzyczał z drugiego pokoju.
- O, i to Twój problem.

Mama się sypała, Lou powoli wpadał w paranoje. Babcia przejęła stery w tym domu i szybko dała do zrozumienia, że jest szefową. Przede wszystkim zaopiekowała się Niall’em i nie pozwoliła mu na zmiany. Znów był tym radosnym chłopcem, którego zapamiętałem. Liam jednak był nieugięty. Spędzał całe dnie na bieganiu lub ćwiczeniu na siłowni. Jeśli już przyszło mu zostać (tak się składa, że wszyscy zamieszkali razem), to siedział w pokoju i liczył pompki oraz brzuszki. Nie dał się.

*

Pewnego dnia mama zatrzymała się przed moim pokojem. Patrzyła na niego długo. Był wciąż taki sam. Pościel została wymięta i nie poskładana od dnia, w którym wstałem z łóżka i ruszyłem na śniadanie. Wszystkie rzeczy takie jak figurki, komiksy, plakaty, ubrania i temu podobne leżały w tym samym miejscu, w którym je zostawiłem. Miałem wielką nadzieje, że mama w końcu wejdzie do środka i poczuje mnie. Jednak nie zrobiła tego. Bała się wspomnień. Zatrzasnęła drzwi i poszła dalej.

Liam i Brit biegli jak każdego poranka mijając te same domy. I za każdym razem pies zatrzymywał się i szczekał przed domem mojego mordercy. Liama to intrygowało. Był coraz bardziej ciekawy. W tym czasie ON siedział w samochodzie i Li nic o tym nie wiedział. Był obserwowany.
W końcu sąsiad zdecydował wyjść. Miał ze sobą papierowe torby z zakupami. Uśmiechnął się sympatycznie i zagwizdał na psa. Ten ucichł. Liam stał jak wryty, trzymając smycz.
Mój morderca patrzył na niego tak jak wtedy na mnie - ze sztucznym uśmiechem.
- Hey! – zawołał i pokazał na niego palcem. – Ty jesteś synem Payne’ów, tak?
Dokładnie tak samo zawołał na mnie w TEN dzień. Liam przytaknął dokładnie tak samo jak ja, a potem odbiegł wołając psa. Nawet nie wiedział, że ten wciąż go obserwuje.

Niall malował babci paznokcie. Ona jak zwykle paliła i ucinała z nim pogawędkę.
- Babciu? – zaczął. – Wiem gdzie jest Harry.
- Harry poszedł do nieba skarbie. – odpowiedziała tak, jakby to było oczywiste.
- Liam mówi, że nie ma nieba…
- Dobrze, dobrze. – wywróciła oczyma. – Harry umarł.
Niall spojrzał na nią wrogo i przestał malować, utrzymując w powietrzu pędzelek ociekający czerwoną, gęstą cieczą.
- Ty też umrzesz. – skwitował.
Spojrzała na niego zdziwiona i zaciągnęła się papierosem.
- Czemu tak mówisz?
- Bo jesteś stara. – odparł szczerze.
- Mam trzydzieści pięć lat! Nawdychałeś się za dużo lakieru…
Niall roześmiał się w środku. Kogo ona chciała oszukać? Ale przytaknął tylko, udając, że jest głupiutkim, małym chłopcem.
- I nic mi się nie stanie. – uśmiechnęła się. – Wiesz dlaczego?
Blondyn zmarszczył brwi.
- Bo codziennie zażywam lekarstwo. – oznajmiła i przyłożyła do ust szklankę z alkoholem.
- Babciu… On tu jest.
- Co?
- Harry. Jest pomiędzy… - szepnął tajemniczo i jak zwykle miał racje.


Mieszkałem w błękicie pomiędzy niebem, a ziemią. Było tam pięknie, ale nie zupełnie. Dni były jednakowe i co noc śnił mi się ten sam sen. Zapach wilgoci, krzyk, którego nikt nie słyszy i ten chłodny wiatr…
Bicie mojego serca niczym młot uderzający w próżnie. To był najgorszy dźwięk. Słyszałem jak wołają mnie głosy zmarłych. Chciałem pójść za nimi i trafić do wyjścia, ale wracałem pod te same drzwi.

Bałem się.

Widziałem, że jeśli tam wejdę już nie wyjdę.

Mój morderca potrafił długo żyć chwilą. Raz po raz karmił się wspomnieniem. Był jak zwierze bez twarzy, nieskończony, zachłannie pragnące więcej. Wciąż polujący na nowe ofiary i wypijający z nich życie jak krew. Bawiło go to. Aż… znów to poczuł. Pustka wracała i znów wzbierała w nim potrzeba.

Gdy przyszło lato na pole kukurydzy zakradała się młoda para. Dziewczyna była ładną blondynką, a chłopak należał do drużyny football’owej.
ON zaczął ich obserwować. Stał wśród kolb i patrzył. Miał w oczach ogień, a w środku czół ten sam głód, który wciąż powracał.

Lou przesiadywał w swojej pracowni odsłuchując kolejne nagrania. Jedno na dwa tygodnie. Potem długo patrzył w kasetę i myślał. Dużo wspominał. Wszystko co robiliśmy razem i to jaki byłem. Każdy powoli zapominał. Nie pamiętali tego co on. Gdy ktoś pytał jak wyglądał Harry, odpowiadali: Miał loki i duże, zielone oczy.
Zapomnieli o dołeczkach i szerokim uśmiechu. Dużym nosie i ustach. O wzroście i lekko garbatej posturze, którą udawało mi się „naprawić”.
Lou wciąż o tym myślał. Chciał choć na chwilę wyobrazić sobie, że wciąż tu jestem. Mówił do siebie, że widział mnie wczoraj. Stałem na przystanku i jechałem w ostatnią podróż.

Słyszałem wszystkie jego myśli, które doprowadzały mnie do śmiechu i płaczu.

Moja mama poszła raz na posterunek policji podziękować za wszelką pomoc. Ona i Stanley znali się trochę wcześniej. Byli dobrymi znajomymi, więc ucięli krótką pogawędkę.
Gdy śledczy zaproponował by usiadła, na posterunek weszła kobieta wraz z synem. Stał do niej tyłem i miał takie same loki jak ja. Mama zamarła i patrzyła dłuższa chwilę z nadzieją. Widziałem w jej oczach łzy. Ona naprawdę myślała, że to ja. Ale… to nie byłem ja i to było najgorsze.
Chłopak odwrócił się siadając na krześle, jednocześnie ukazując swoją twarz. Anne westchnęła ciężko.

- Tak jest codziennie! – wrzasnęła gdy wróciła do domu.
Liam spał jeszcze w swoim łóżku i wszystko słyszał. Nienawidził tego kim się stał, ale nie zamierzał się zmieniać. W środku wszystko go rozdzierało. Pogodził się z tym, że mnie nie ma, ale nie mógł tego znieść. Bo przecież jak to możliwe? Miał dopiero 17 lat, a jego przyjaciel został zamordowany. Kto mógł być następny?
- A Lou? Co z jego pomocą? On się stara! – odpowiedziała babcia.
- Pomocą? Jaką pomocą?! – odpysknęła. – Sypia w pracowni bez przerwy patrząc w pustą przestrzeń i nie potrafi pomóc samemu sobie!
- Trudno! Musisz sobie z tym poradzić, nie masz wyboru.
- Radzę sobie!
- Nie możesz się poddać… - mówiła, szperając w szafkach.
- Hey, to cherry do gotowania! – upomniała ją, gdy staruszka wyjęła alkohol.
- Musisz nauczyć się z tym żyć. – nie zwracała na nią uwagi.
- Żyję z tym! – krzyczała łamiącym się głosem. – Żyję!
- Nie prawda! Nie wchodzisz do jego pokoju, nie pozwalasz ruszać rzeczy! Masz grobowiec na końcu domu!
Babcia zawsze była szczera. Mama się przejęła, więc zniżyła ton.
- Myślisz, że jak go zapląbujesz ból minie?
Anne stała jak wryta ciężko oddychając. Nie miała pojęcia co już powiedzieć… Zaczęła płakać.

Na drugi dzień spakowała się i siedziała w taksówce zanim wszyscy zdążyli się obudzić. Louis znalazł list na komodzie, w którym wyjaśniła o czym zadecydowała.
Mama wyjechała najdalej jak mogła. Zatrudniła się w ogromnym sadzie, myśląc, że ciężka praca uśmierzy ból. Jeśli ktoś spytał, mówiła, że nie miała dzieci. Pisała kartki do Liama. Opowiadała co u niej i kazała się nie martwić. A on? Li, który nigdy nie wierzył w miłość – znalazł ją.

Ja i Zayn oglądaliśmy jego pierwszy pocałunek.

Stał na ganku za domem dziewczyny i podarował jej małe, czerwone pudełeczko. Otworzyła je starannie i wyjęła jedną z połówek serc… drugą on nosił na szyi. Potem zbliżyli się do siebie i delikatnie pocałowali. Przeżyli to, co ja przeżywałem prawie każdego dnia z moim Lou. Nie wierzący w tak silne uczucie, Liam, dorastał…

Płakałem przez całą tą scenę. Ze szczęścia przyjaciela, a także z mojego nieszczęścia. Już nigdy nie będę mógł pocałować Louis’ego. Nie będę mógł go przytulić lub dotknąć. Już nigdy.
Zayn podszedł do mnie zdziwiony.
- Co się stało? Powinieneś się cieszyć.
- Cieszę się. – odparłem. – Bardzo się cieszę.
- To dlaczego płaczesz? – nadal miał tą zmartwioną minę. – Myślisz, że tego nie chciał?
- Nie! Chciał tego bardzo…

Obserwowałem Louis’a…

Byłem w powietrzu wokół niego. Nawet w te chłodne poranki. Pisał wiersze z dziewczyną akceptującą obecność zmarłych wśród żywych - Danielle. Lubiła chodzić na cmentarz. Czasem zapalała świeczki na byle jakich grobach. Mojego tam nie było… ale i tak pamiętała.
Pisali razem wiersze i rozmawiali. Oboje czuli moją obecność. Tylko oni. Byli wyjątkowi.
Loueh wciąż o mnie myślał i nigdy nie przestawał. Nie mógł zająć się niczym innym. Ale… powoli zaczął się zastanawiać, czy nie pora … zapomnieć.  By pozwolić mi odejść.

*


Któregoś wieczora Tommo i Li spędzali czas na dworze. Było już ciemno, a oni trenowali rzuty. Piłka niefortunnie potoczyła się pod dom sąsiada. Liam pobiegł po nią i zatrzymał się zanim zawrócił. W pokojach na górze było włączone światło. Stwarzało pozory.
ON co wieczór oglądał wycinki z gazet o ciemnym blondynie. Obrał go sobie za następny cel. Li był dobrym sportowcem, więc często ukazywał się w miejskiej prasie. Uczestniczył głównie w biegach.
Ale tym razem mój morderca siedział w samochodzie, gapiąc się w lusterko i mierząc wzrokiem mojego przyjaciela.
Obserwował go dość często. Gdy ten ćwiczył, był na spacerze lub szedł do szkoły. Zawsze!

Mój morderca miał intuicję. Wiedział, że mojego przyjaciela intryguje samotny mężczyzna z zielonego domu. Czyli on sam. Nie dawał mu spokoju i mój morderca był o to zły. Zaczął odczuwać znajomy popęd. Znów wziął swój zeszyt i zaczął planować. Rysował coś na kształt klatki, pułapki. Potem wziął się za budowanie. To nie było trudne. Nie dla niego.

*

Louis wyjął z pudełka ostatnią kasetę. Było mu trochę żal. Słuchając ją szedł przez centrum handlowe. Obserwował ludzi i zastanawiał się jakie jest ich prawdziwe JA. Każdy wyglądał podejrzanie, każdy miał coś na sumieniu i każdy na niego patrzył.

To było to nagranie z dnia, w którym sąsiad odwiedził nas w domu. Jeszcze zanim poznałem Louis’ego.
Najpierw Louis śmiał się, a potem zamarł.

Ja również znalazłem kasetę. Tu, w moim świecie. Zacząłem jej słuchać. Były tam różne głosy…

- Muszę pana na chwilę przeprosić.- Tommo usłyszał głos mamy.
- Nie ma sprawy.
Słychać oddalające się kroki.
- Czy może pan odpowiedzieć na parę pytań?
Cisza.
- Miał pan kiedyś żonę? A dzieci? Gdzie pan pracował?
- Słuchaj młody! Nienawidzę dzieci! Trzymaj się ode mnie z daleka, bo zabije!

W moich uszach rozbrzmiały paniczne krzyki. Odrzuciłem słuchawki i gwałtownie się odsunąłem. To było straszne.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz