Li, who never believed in love - he found it
Lou był w moim pokoju. Obserwował szklaną kulę i
myślał o tym samotnym domku tak jak ja parę lat temu. Przechylił ją, a płatki
zawirowały. Uśmiechnął się. Wtedy na korytarzu przed pokojem stanął Niall. Był
zaspany i smutny.
- Lou. Widziałem Harry’ego.
Szatyn spojrzał na niego z nadzieją i natychmiast
do siebie przywołał. Blondyn usiadł obok niego i przytulił się.
- Był w kuchni, kiedy spałem. Zabrał z lodówki
mleko, a potem pocałował mnie w policzek.
Louis objął go ręką i uśmiechnął się.
- Też go widziałem, bracie.
- Lou?
- Tak?
- On nas słyszy…
Niall nie mylił się.
Nigdy. Choć zwykle wygadywał głupoty i nie zwracał uwagi na to co robi – nigdy
się nie mylił.
Lou wstał i prowadził go powoli w stronę wyjścia.
Jednak jeszcze raz rzucił okiem na moją półkę i dostrzegł tam pudełko z
kasetami. To były wszystkie kasety, na których nagrywałem niepotrzebne rozmowy.
Nikt nigdy ich nie przesłuchał. Sam robiłem to rzadko. Po prostu były nudne.
Prócz jednej.
Następnego dnia Tommo odsłuchał jedną z nich w
towarzystwie mojej mamy. Była tam nagrana rozmowa starszych pań przed
kościołem. Jak zwykle plotki, ale zabawne, więc Lou nie ukrywał uśmiechu. Mama
opierała głowę na dłoni i kręciła nią.
- Nie możemy od razu odsłuchać wszystkich?
- Nieee… Będzie zasada. Jedna na dwa tygodnie. On
też tak robił. – uśmiechnął się.
- To bez sensu.
- Owszem. – zachichotał, a ona spojrzała na niego
zrezygnowana.
Nie mogła zrozumieć zachowania szatyna. Minął już
jakiś czas, ale Anne nie potrafiła się pozbierać. W końcu – była matką zmarłego
chłopaka.
Za to Lou wyładowywał emocje w inny sposób.
Siedział w pracowni cały poranek i myślał o moim morderstwie. Myślał i myślał,
aż w końcu zadzwonił na policję. Przekazał Stanley’owi parę cennych informacji
o mnie. Przede wszystkim, że nie poszedłbym z nikim obcym. To musiał być ktoś
znajomy. Tylko kto?
Zaczęły się ponowne przesłuchania i poszukiwania.
Wciąż nie znaleziono mojego ciała. Wszyscy sąsiedzi byli parę razy odwiedzani
przez policje prócz tego jednego. Prócz Mojego
mordercy. Stwarzał zbyt dobre pozory.
W tym czasie ON
żył spokojnie polując na następna ofiarę. Skończył swój domek. Był świetny i
zachwycała się nim każda mała dziewczynka. Mój
morderca zdobywał zaufanie innych. Szedł przez centrum handlowe wioząc
domek pomiędzy sklepami. Radośnie machał do dzieci i zakładał maskę przyjaznego
sąsiada.
Wszystko się zmieniało. Życie stawało się paranoją.
Lou wciąż wydzwaniał, szukał, podawał nazwiska. Mój morderca spokojnie grabił liście i rozkoszował się swoim
życiem. Liam wyładowywał złość w sporcie. Nie przestawał ćwiczyć. Stawał się
inny, obcy i wulgarny.
Niall stał się skryty.
Obserwowałem to wszystko
stojąc w altanie. Bałem się.
Pewnego dnia Lou przyszedł do domu z jakimiś
paczkami. Był w archiwum miejskim i miał mnóstwo podejrzanych. Usiadł ze
Stanley’em w kuchni, a w pokoju za nimi stała mama. Nie dało się ukryć, że
płakała. Z jej twarzy nie znikała żałobna mina i napuchnięte policzki.
Cierpiała.
- Panie Tomlinson… to nie takie łatwe. – wchodził
mu w słowo śledczy.
- Louis, kochanie… - wtrącała się mama.
- Ed wygląda na spokojnego faceta, ale nosi
pieluchy. – mówił dalej szatyn. – Ma osiemdziesiąt lat.
- Louis…
- Śledziłem go w supermarkecie. Miał ich pełen
wózek!
- Cierpi na prostatę. – wyjaśniła Anne.
- Musicie się cofnąć. – nie słuchał jej. –
Sprawdzić przeszłość tych ludzi, ich zbrodnie…
- Lou to nic nie zmieni! – nie poddawała się.
- I podatki
sporo mówią o człowieku…
- Czy możesz wreszcie przestać!? Możesz dać temu
spokój!? – wrzasnęła i odeszła do innego pokoju zanosząc się płaczem.
- Minęło jedenaście miesięcy. – powiedział śledczy.
– Ty po swojemu jakoś sobie z tym radzisz, ale ona nie. Musisz jej pomóc. Potrzebuje
pomocy.
*
I tak do mojego dawnego
domu przyjechała babcia. Moja podpora, przyjaciółka i nieśmiertelna kobieta.
Paliła, piła i nadal była piękna. Silna osoba. Niall bardzo ją lubił. Nie
poznał żadnej ze swoich babć, bo obie wcześnie zmarły. Ta była dla niego tą,
której nigdy nie miał.
Widziałem z mojej altany
jak mama jest bardzo zaskoczona jej wizytą. Lou wyjaśnił, że pomorze. I miał
racje, babcia była wspaniała i… zabawna.
- Czy to wszystko? – zapytał Lou wnosząc dwie
walizki.
- Nie bądź śmieszny! To tylko kosmetyki! – zaśmiała
się, a potem wyściskała go najmocniej jak umiała. – Mmm, nadal przystojny.
W tym czasie obok przemknął Liam. Miał na sobie
dres i znów wybierał się na długi bieg.
- Nie przywitasz się? – zatrzymał go Louis.
Li spojrzał na wszystkich bez żadnego konkretnego
wyrazu twarzy. Odetchnął i wybiegł. Babcia zapaliła papierosa i z szerokim
uśmiechem na ustach wydukała: - Uh, nienawidzi mnie.
Wyjęła z torebki butelkę alkoholu i z hukiem
postawiła ją na stole.
- Co dla Ciebie Lou?
- Nie pije! – odkrzyczał z drugiego pokoju.
- O, i to Twój problem.
Mama się sypała, Lou
powoli wpadał w paranoje. Babcia przejęła stery w tym domu i szybko dała do
zrozumienia, że jest szefową. Przede wszystkim zaopiekowała się Niall’em i nie
pozwoliła mu na zmiany. Znów był tym radosnym chłopcem, którego zapamiętałem.
Liam jednak był nieugięty. Spędzał całe dnie na bieganiu lub ćwiczeniu na
siłowni. Jeśli już przyszło mu zostać (tak się składa, że wszyscy zamieszkali
razem), to siedział w pokoju i liczył pompki oraz brzuszki. Nie dał się.
*
Pewnego dnia mama zatrzymała się przed moim
pokojem. Patrzyła na niego długo. Był wciąż taki sam. Pościel została wymięta i
nie poskładana od dnia, w którym wstałem z łóżka i ruszyłem na śniadanie.
Wszystkie rzeczy takie jak figurki, komiksy, plakaty, ubrania i temu podobne
leżały w tym samym miejscu, w którym je zostawiłem. Miałem wielką nadzieje, że
mama w końcu wejdzie do środka i poczuje mnie. Jednak nie zrobiła tego. Bała
się wspomnień. Zatrzasnęła drzwi i poszła dalej.
Liam i Brit biegli jak każdego poranka mijając te
same domy. I za każdym razem pies zatrzymywał się i szczekał przed domem mojego mordercy. Liama to intrygowało.
Był coraz bardziej ciekawy. W tym czasie ON
siedział w samochodzie i Li nic o tym nie wiedział. Był obserwowany.
W końcu sąsiad zdecydował wyjść. Miał ze sobą
papierowe torby z zakupami. Uśmiechnął się sympatycznie i zagwizdał na psa. Ten
ucichł. Liam stał jak wryty, trzymając smycz.
Mój morderca patrzył
na niego tak jak wtedy na mnie - ze sztucznym uśmiechem.
- Hey! – zawołał i pokazał na niego palcem. – Ty
jesteś synem Payne’ów, tak?
Dokładnie tak samo zawołał na mnie w TEN dzień. Liam przytaknął dokładnie tak
samo jak ja, a potem odbiegł wołając psa. Nawet nie wiedział, że ten wciąż go obserwuje.
Niall malował babci paznokcie. Ona jak zwykle
paliła i ucinała z nim pogawędkę.
- Babciu? – zaczął. – Wiem gdzie jest Harry.
- Harry poszedł do nieba skarbie. – odpowiedziała
tak, jakby to było oczywiste.
- Liam mówi, że nie ma nieba…
- Dobrze, dobrze. – wywróciła oczyma. – Harry
umarł.
Niall spojrzał na nią wrogo i przestał malować,
utrzymując w powietrzu pędzelek ociekający czerwoną, gęstą cieczą.
- Ty też umrzesz. – skwitował.
Spojrzała na niego zdziwiona i zaciągnęła się
papierosem.
- Czemu tak mówisz?
- Bo jesteś stara. – odparł szczerze.
- Mam trzydzieści pięć lat! Nawdychałeś się za dużo
lakieru…
Niall roześmiał się w środku. Kogo ona chciała
oszukać? Ale przytaknął tylko, udając, że jest głupiutkim, małym chłopcem.
- I nic mi się nie stanie. – uśmiechnęła się. –
Wiesz dlaczego?
Blondyn zmarszczył brwi.
- Bo codziennie zażywam lekarstwo. – oznajmiła i
przyłożyła do ust szklankę z alkoholem.
- Babciu… On tu jest.
- Co?
- Harry. Jest pomiędzy… - szepnął tajemniczo i jak
zwykle miał racje.
Mieszkałem w błękicie
pomiędzy niebem, a ziemią. Było tam pięknie, ale nie zupełnie. Dni były
jednakowe i co noc śnił mi się ten sam sen. Zapach wilgoci, krzyk, którego nikt
nie słyszy i ten chłodny wiatr…
Bicie mojego serca niczym
młot uderzający w próżnie. To był najgorszy dźwięk. Słyszałem jak wołają mnie
głosy zmarłych. Chciałem pójść za nimi i trafić do wyjścia, ale wracałem pod te
same drzwi.
Bałem się.
Widziałem, że jeśli tam
wejdę już nie wyjdę.
Mój morderca potrafił
długo żyć chwilą. Raz po raz karmił się wspomnieniem. Był jak zwierze bez
twarzy, nieskończony, zachłannie pragnące więcej. Wciąż polujący na nowe ofiary
i wypijający z nich życie jak krew. Bawiło go to. Aż… znów to poczuł. Pustka wracała i znów wzbierała w nim potrzeba.
Gdy przyszło lato na pole kukurydzy zakradała się
młoda para. Dziewczyna była ładną blondynką, a chłopak należał do drużyny
football’owej.
ON zaczął ich obserwować. Stał wśród
kolb i patrzył. Miał w oczach ogień, a w środku czół ten sam głód, który wciąż
powracał.
Lou przesiadywał w swojej pracowni odsłuchując
kolejne nagrania. Jedno na dwa tygodnie. Potem długo patrzył w kasetę i myślał.
Dużo wspominał. Wszystko co robiliśmy razem i to jaki byłem. Każdy powoli
zapominał. Nie pamiętali tego co on. Gdy ktoś pytał jak wyglądał Harry,
odpowiadali: Miał loki i duże, zielone oczy.
Zapomnieli o dołeczkach i szerokim uśmiechu. Dużym
nosie i ustach. O wzroście i lekko garbatej posturze, którą udawało mi się
„naprawić”.
Lou wciąż o tym myślał. Chciał choć na chwilę
wyobrazić sobie, że wciąż tu jestem. Mówił do siebie, że widział mnie wczoraj.
Stałem na przystanku i jechałem w ostatnią podróż.
Słyszałem wszystkie jego
myśli, które doprowadzały mnie do śmiechu i płaczu.
Moja mama poszła raz na posterunek policji
podziękować za wszelką pomoc. Ona i Stanley znali się trochę wcześniej. Byli dobrymi
znajomymi, więc ucięli krótką pogawędkę.
Gdy śledczy zaproponował by usiadła, na posterunek
weszła kobieta wraz z synem. Stał do niej tyłem i miał takie same loki jak ja.
Mama zamarła i patrzyła dłuższa chwilę z nadzieją. Widziałem w jej oczach łzy.
Ona naprawdę myślała, że to ja. Ale… to nie byłem ja i to było najgorsze.
Chłopak odwrócił się siadając na krześle,
jednocześnie ukazując swoją twarz. Anne westchnęła ciężko.
- Tak jest codziennie! – wrzasnęła gdy wróciła do
domu.
Liam spał jeszcze w swoim łóżku i wszystko słyszał.
Nienawidził tego kim się stał, ale nie zamierzał się zmieniać. W środku
wszystko go rozdzierało. Pogodził się z tym, że mnie nie ma, ale nie mógł tego
znieść. Bo przecież jak to możliwe? Miał dopiero 17 lat, a jego przyjaciel
został zamordowany. Kto mógł być następny?
- A Lou? Co z jego pomocą? On się stara! –
odpowiedziała babcia.
- Pomocą? Jaką pomocą?! – odpysknęła. – Sypia w
pracowni bez przerwy patrząc w pustą przestrzeń i nie potrafi pomóc samemu
sobie!
- Trudno! Musisz sobie z tym poradzić, nie masz
wyboru.
- Radzę sobie!
- Nie możesz się poddać… - mówiła, szperając w
szafkach.
- Hey, to cherry do gotowania! – upomniała ją, gdy
staruszka wyjęła alkohol.
- Musisz nauczyć się z tym żyć. – nie zwracała na
nią uwagi.
- Żyję z tym! – krzyczała łamiącym się głosem. –
Żyję!
- Nie prawda! Nie wchodzisz do jego pokoju, nie
pozwalasz ruszać rzeczy! Masz grobowiec na końcu domu!
Babcia zawsze była szczera. Mama się przejęła, więc
zniżyła ton.
- Myślisz, że jak go zapląbujesz ból minie?
Anne stała jak wryta ciężko oddychając. Nie miała
pojęcia co już powiedzieć… Zaczęła płakać.
Na drugi dzień spakowała się i siedziała w taksówce
zanim wszyscy zdążyli się obudzić. Louis znalazł list na komodzie, w którym
wyjaśniła o czym zadecydowała.
Mama wyjechała najdalej jak mogła. Zatrudniła się w
ogromnym sadzie, myśląc, że ciężka praca uśmierzy ból. Jeśli ktoś spytał,
mówiła, że nie miała dzieci. Pisała kartki do Liama. Opowiadała co u niej i
kazała się nie martwić. A on? Li, który nigdy nie wierzył w miłość – znalazł
ją.
Ja i Zayn oglądaliśmy jego
pierwszy pocałunek.
Stał na ganku za domem dziewczyny i podarował jej
małe, czerwone pudełeczko. Otworzyła je starannie i wyjęła jedną z połówek
serc… drugą on nosił na szyi. Potem zbliżyli się do siebie i delikatnie
pocałowali. Przeżyli to, co ja przeżywałem prawie każdego dnia z moim Lou. Nie
wierzący w tak silne uczucie, Liam, dorastał…
Płakałem przez całą tą
scenę. Ze szczęścia przyjaciela, a także z mojego nieszczęścia. Już nigdy nie
będę mógł pocałować Louis’ego. Nie będę mógł go przytulić lub dotknąć. Już
nigdy.
Zayn podszedł do mnie
zdziwiony.
- Co się stało? Powinieneś
się cieszyć.
- Cieszę się. – odparłem.
– Bardzo się cieszę.
- To dlaczego płaczesz? –
nadal miał tą zmartwioną minę. – Myślisz, że tego nie chciał?
- Nie! Chciał tego bardzo…
Obserwowałem Louis’a…
Byłem w powietrzu wokół niego. Nawet w te chłodne
poranki. Pisał wiersze z dziewczyną akceptującą obecność zmarłych wśród żywych
- Danielle. Lubiła chodzić na cmentarz. Czasem zapalała świeczki na byle jakich
grobach. Mojego tam nie było… ale i tak pamiętała.
Pisali razem wiersze i rozmawiali. Oboje czuli moją
obecność. Tylko oni. Byli wyjątkowi.
Loueh wciąż o mnie myślał i nigdy nie przestawał.
Nie mógł zająć się niczym innym. Ale… powoli zaczął się zastanawiać, czy nie
pora … zapomnieć. By pozwolić mi odejść.
*
Któregoś wieczora Tommo i Li spędzali czas na
dworze. Było już ciemno, a oni trenowali rzuty. Piłka niefortunnie potoczyła
się pod dom sąsiada. Liam pobiegł po nią i zatrzymał się zanim zawrócił. W
pokojach na górze było włączone światło. Stwarzało pozory.
ON co
wieczór oglądał wycinki z gazet o ciemnym blondynie. Obrał go sobie za następny
cel. Li był dobrym sportowcem, więc często ukazywał się w miejskiej prasie.
Uczestniczył głównie w biegach.
Ale tym razem mój
morderca siedział w samochodzie, gapiąc się w lusterko i mierząc wzrokiem
mojego przyjaciela.
Obserwował go dość często. Gdy ten ćwiczył, był na
spacerze lub szedł do szkoły. Zawsze!
Mój morderca miał
intuicję. Wiedział, że mojego przyjaciela intryguje samotny mężczyzna z
zielonego domu. Czyli on sam. Nie
dawał mu spokoju i mój morderca był o
to zły. Zaczął odczuwać znajomy popęd. Znów wziął swój zeszyt i zaczął
planować. Rysował coś na kształt klatki, pułapki. Potem wziął się za budowanie.
To nie było trudne. Nie dla niego.
*
Louis wyjął z pudełka ostatnią kasetę. Było mu
trochę żal. Słuchając ją szedł przez centrum handlowe. Obserwował ludzi i
zastanawiał się jakie jest ich prawdziwe JA.
Każdy wyglądał podejrzanie, każdy miał coś na sumieniu i każdy na niego patrzył.
To było to
nagranie z dnia, w którym sąsiad odwiedził nas w domu. Jeszcze zanim poznałem
Louis’ego.
Najpierw Louis śmiał się, a potem zamarł.
Ja również znalazłem
kasetę. Tu, w moim świecie. Zacząłem jej słuchać. Były tam różne głosy…
- Muszę pana
na chwilę przeprosić.- Tommo usłyszał głos mamy.
- Nie ma
sprawy.
Słychać oddalające się kroki.
- Czy może pan odpowiedzieć na parę
pytań?
Cisza.
- Miał pan kiedyś żonę? A dzieci?
Gdzie pan pracował?
- Słuchaj młody! Nienawidzę dzieci!
Trzymaj się ode mnie z daleka, bo zabije!
W moich uszach rozbrzmiały
paniczne krzyki. Odrzuciłem słuchawki i gwałtownie się odsunąłem. To było
straszne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz