I went away, but you can still feel me.
Przemierzam nieznaną
przestrzeń. Jest zimno, ale ja tego nie czuję. Wokół pada śnieg i panuje mrok.
Rozpływam się. Jestem teraz powietrzem, pyłkiem, prochem. Lecę wśród nieznanych
mi miejsc. Tu jest zupełnie inaczej. Wszystko rozdziera światło i ledwo co
dostrzegam świeżą trawę ozdobioną kwiatami pode mną. Łapie się jednego z nich i
trzymam tak długo aż znów stanę się ciałem lub przynajmniej czymś, co
przypomina dawnego mnie.
- Niech pani obieca, że wróci.
Mama patrzy na Niall’a ze
współczuciem i próbuje powstrzymać łzy.
- Myślę, że powinniście wrócić do
domu chłopcy.
- Nie. Zostaniemy tu z panią i
będziemy wspierać siebie nawzajem. – oznajmia Liam i przyłącza się do silnego
uścisku.
Louis nie przestaje szukać. W domu
kręci się policja.
*
Policja znalazła zawaloną altankę i wełnianą
czapkę. Znaleźli też moją krew. To wszystko tylko nie samego mnie. Tylko nie
moje ciało.
Anne nie mogła tego przeżyć. Jej własne dziecko,
jedyny syn został zamordowany. Całymi dniami leżała w łóżku płacząc, a Louis
był tam z nią. Siedział obok, wspierał i wiedział, że musi być silny dla
innych. Obiecał mi przejąć stery. Wszyscy się zmieniali i on to widział. Sam
nie chciał stawać się kimś innym, ale nie zauważył kiedy zaczęła władać nim
chęć do zemsty.
Mój morderca w tym
czasie zacierał wszystkie ślady. Spalił moje podręczniki, piórnik, plecak.
Zachłannie patrzył w płomienie i czuł się niesamowicie dobrze. Wyprał swoje
brudne od krwi i błota ubrania. Powycierał podłogi, umył wannę i wszystko inne
co ubrudził przynosząc moje ciało do swojego domu.
Zdążył do rana. Wtedy ponownie przyjechała policja.
Mieli za zadanie przesłuchać sąsiadów i on
wiedział, że będzie następny. Krew buzowała w jego żyłach. Jeszcze się bał i to
sprawiało mu przyjemność.
Jego dom był tak pusty, że pukanie rozchodziło się
jak echo. Uderzało w uszy do razu i kilka razy. Czasem drażniło. U niego
wywołało silniejsze bicie serca, ale zachował spokój. Miał już obcykane takie
sytuacje.
Wziął z kuchni ciastko, na wszelki wypadek
niechlujnie odsunął krzesło, by stwarzać pozory. Zostawił talerzyk przed
fotelem i otworzył magazyn na byle jakiej stronie. Już miał iść do drzwi, ale
złapał garść cukierków i władował je wszystkie do buzi, po czym papierki
zostawił na małym stoliku obok fotela. Pozory.
Gdy otworzył, śledczy Stanley zapytał go o
nazwisko, zmierzył wzrokiem i przedstawił się. Chciał zadać kilka pytań i wejść
do środka z policjantem. On nie miał
wyboru, zgodził się grając miłego sąsiada. Twierdził, że już wie o co chodzi.
- To co się wydarzyło jest straszne. Każdy się
obwinia i zadaje pytanie: dlaczego nic nie słyszałem? Przecież musiał krzyczeć…
Aktorstwo zdał na pięć z plusem. Kto wie, może
nawet na sześć. Jak mógł mówić o mnie coś takiego?
Nikt nic nie podejrzewał, nikt nic nie wiedział –
prócz mnie. Ze swojego świata oglądałem to wszystko. Słyszałem go, znałem jego
myśli.
Śledczy podał mu
kilka zdjęć. Dwa z nich były z gazety i przedstawiały to co miałem na sobie:
Czarne jeansy, granatowa koszulka i antracytowy płaszcz. Nic nadzwyczajnego
prócz naszyjnika, którego nie było na żadnym z fotografii.
Ostatnie zdjęcie przedstawiało mnie. Wpatrywał się
bardzo długo. W środku był tak niesamowicie podniecony z powodu udanej próby
morderstwa, że sam przestraszyłem się jego myśli.
Stanley miał już się zbierać gdy spostrzegł duży
domek robiony własnoręcznie przez mojego
mordercę. Spodobało mu się i chciał go obejrzeć. Wtedy ON dostrzegł mój naszyjnik leżący na stole obok domku. Aż zadrżał,
gdy śledczy przeszedł niesamowicie blisko zguby.
Targał nim tak wielki strach, ale zapanował nad
tym. Zaczął kręcić i opowiadać o swoim dziele, a Stanley niczego się nie
spodziewał. Po prostu oglądał.
Mój morderca zabrał
naszyjnik i włożył go do kieszeni. Wtedy poczuł się dobrze.
Wieczorem Louis siedział w swojej pracowni - piwnicy
za schodami w moim domu. Bywał tam dość często by mieć własny pokój z modelami.
Zresztą, moja mama traktowała każdego jak członka rodziny.
Liam wszedł do środka trochę niepewnie. Wpadł tylko
na chwilę, by sprawdzić co u mojej mamy. Na wszelki wypadek zaglądnął też do
Louis’a. Szatyn siedział zrezygnowany i oglądał nasze samoloty. Bardzo ciężko
oddychał. Myślał o… niczym.
- Lou? – szepnął Liam. – On nie żyje, prawda?
Brzmiało to tak niepewnie, że od razu można było
wyczuć krople niewiary w winie prawdy jakie wylewał z siebie ciemny brunet.
A ja? W tej chwili byłem
coraz dalej i dalej. Oddalałem się od ziemi. Od tamtego życia.
Życie opuszczało mnie
coraz bardziej i mocniej, i nie bałem się. Czułem się wolny aż przypomniałem
sobie, że o czymś zapomniałem. Miałem coś zrobić… pożegnać się.
Widziałem go. Widziałem
mojego Lou stojącego w naszej altanie.
Był tak bardzo smutny i zawiedziony. Myślał, że o nim zapomniałem, ale… to nie
prawda. Louis Tomlinson. On zawsze był częścią mnie; przyjacielem; pierwszą,
prawdziwą i największą miłością. Chciałem go przytulić, pocałować i powiedzieć
żeby się nie poddawał, ale nie mogłem. I to sprawiało, że czułem w sobie pustkę
i strach. Niewypełnione zadanie już nigdy nie będzie wypełnione. Dla mnie,
Harry’ego Styles’a coś takiego nie było na miejscu. Zawsze kończyłem to, co
zacząłem.
- Lou!
To imię gnało w przestrzeń
i wracało do mnie, a ja wypowiadałem je z uśmiechem na ustach i łzami w oczach.
Mój mały, kochany Lou. Ileż to imię znaczyło dla mnie.
- Lou!! Lou!!
Słońce za jego plecami
zachodziło. Pogrążał się w świetle odbijanym przez taflę wody i znikał.
Zacząłem biec i czułem, że
jestem coraz bliżej. Byłem szczęśliwszy, lepszy, byłem sobą. Wiatr rozwiewał
moje loki, a ja gnałem przez zboże. Wiedziałem, że dobiegłbym gdyby nie jedna
przeszkoda.
Mój morderca jechał na farmę, do wielkiej dziury w ziemi. Chciał wyrzucić kolejną
część mnie – naszyjnik. Gdy był coraz bliżej, zboże zamieniało się w wodę. Z
każdym jego krokiem, moje kroki zapadały się. Woda była
głębsza i głębsza… Aż straciłem grunt i ostatni raz wykrzykując moje ulubione
imię, pochłonęła mnie woda - tak jak mój naszyjnik pochłonęła ciemna otchłań.
Prócz… jednej rzeczy. Jeszcze jedna część mnie pozostała na ziemi. Mój morderca odczepił samolocik.
Spodobał mu się. Przewracając go w dłoni, fascynując się chwilą, która stale w
nim żyła.
Spadałem w głębie oceanu.
Niczego nie czułem. Naprawdę niczego. Na dnie znajdowała się wciąż świecąca
latarnia i domek obok niej. Wpadłem do niego, przenikając przez dach i opadłem
na łóżko, a naszyjnik obok mnie. I zasnąłem…
Obudziłem się w naszej altanie w lesie. Było dość miło.
Słońce świeciło bardzo mocno, liście opadały z drzew, a ptaki miło śpiewały.
Wokół konarów unosiła się rzadka mgła, ale nie było strasznie. Wyszedłem i
rozglądnąłem się. Nie wiedziałem gdzie iść.
Było cudownie.
Spojrzałem na małą ławeczkę,
na której leżała kartka. To kartka, która wypadła mi TEGO dnia.
Rozłożyłem ją i
przeczytałem:
Gdybym miał tylko godzinę na miłość nim spocznę w
grobie
Godzinę by miłość okazać
Dałbym tę miłość Tobie
Boo Bear xx.
Zamykam oczy i próbuję spojrzeć na ziemię. Otwieram
je i widzę Louis’a. Ma napuchnięte oczy i tępe spojrzenie. Czeka na kogoś, kto
nigdy nie przyjdzie – i on o tym wie. Wtedy podchodzi do niego dziewczyna.
Dziewczyna, która mnie widziała. Dziewczyna o imieniu Danielle.
- Ty jesteś Boo Bear? – pyta trochę niepewnie, ale
z lekkim uśmiechem.
- Bo co?
Wtedy wyciąga z torebki kartkę. To ten wiersz.
- Skąd to masz?!
- Znalazłam. – oznajmia i siada obok. - Tęsknisz za
nim… - kwituje.
Spogląda na nią z ironią.
- Też piszę wiersze. Jesteś dobry. – pociesza go.
Lou patrzy na nią i maluje na swojej twarzy grymas
bólu. Wzdycha ciężko.
- Nie musisz gdzieś być?
- Brak ci tej burzy loków. – nie odpowiada na
pytanie. – Kochałeś go.
Obrzucił ją tęsknym spojrzeniem. Ja tak samo. A ona
tylko uśmiechnęła się lekko i znów spojrzała mu w oczy.
- Nie wiedziałam co znaczy umrzeć. Myślałam:
„zginąć, zastygnąć”.
- Umrzeć znaczy „odejść”. Harry odszedł.
Spuścił wzrok i czekał na jej reakcję, choć jeszcze
chwilę temu pragnął by odeszła.
- A jeśli nie? – stwierdziła. – Jeśli nadal tu jest…
Widziałem w jej umyśle obraz z tamtej nocy. Widziała kiedy uciekałem.
- Tak nie wolno! –
usłyszałem głos za sobą.
Odwróciłem się i ujrzałem
chłopaka, mniej więcej w moim wieku. Mulat o złotych oczach. Miał czarne włosy
i ciekawą fryzurę. Nosił koszulę, na której przeważał czerwony kolor. Po za tym
miał dopasowane jeansy i kolczyki w uchu.
- Co? Kim jesteś? –
odparłem odruchowo.
- Nie możesz odwiedzać
ludzi, pokazywać się im i szeptać!
- Kim jesteś? – zapytałem,
przerywając.
- Zayn Malik.
- Miło mi.
Uśmiechnął się i szedł
przed siebie. Maszerował bardzo pewnie i żwawo.
- Gdzie idziesz?
- Tam gdzie idą wszyscy. –
zachichotał i obrzucił mnie przelotnym spojrzeniem.
- Czy… - przełknąłem
ciężko. – Jesteśmy w niebie?
- Haha! Niee… - parsknął
śmiechem. – Jeszcze nie…
- Więc co to jest?
- Hm, w zasadzie to nie ma
nazwy. – stwierdził. – Jesteśmy pomiędzy niebem, a ziemią.
Przystanął i złapał mnie
za rękę. Już nie byliśmy w lesie. Nie było jesieni, ale zima. Zastąpiła ją
bardzo szybko i dała o sobie znać. Wokół leżało dużo śniegu, a drzewa pozostały
bezlistne. Na szczęście to nie sprawiło, że utraciły swoje piękno.
- Spójrz, wszystko to… -
wskazał palcem w lewo. - … te góry są jak ziemia, prawda? To nic nadzwyczajnego
dla nas.
Przytaknąłem.
- Ale spójrz tam. Tu nagle
zaczyna się morze, które zaraz przeobrazi się w coś innego. To dzieje się tylko
tutaj. Mieszanka rzeczywistości i abstrakcji. Czegoś, co możemy zobaczyć idąc
do nieba. Piękny świat. Tu jest tylko zabawa… - zaśmiał się na koniec.
Spojrzałem na nasze
złączone dłonie i pomyślałem o Louis’ie.
- Czy my… teraz udajemy
się do nieba?
- Właśnie tak. Jak masz na
imię?
- Harry. – odpowiedziałem.
– Ale… ja jeszcze nie mogę tam iść.
- Jasne, że możesz Harry.
Nie zrobiłeś nic złego. – skwitował i uśmiechnął się sympatycznie.
- Nie dokończyłem czegoś.
– odparłem półszeptem i spojrzałem za siebie.
Zayn mówił jeszcze chwilę.
Mówił o tym, że za przepięknym drzewem stojącym w zbożu jest bezkresne niebo.
Nie ma tam pola kukurydzy, nie ma pamięci, nie ma grobów, ciał i wszystkiego
innego. Ale ja nie mogłem patrzeć na przód, jeszcze nie. Miałem zadanie.
Louis w tym czasie był w pracowni i patrzył na
modele samolotów. Jeden z nich był przed nim. Najnowszy, świeżo pomalowany,
prawie dokończony, bez ostatniego
elementu. Nie mógł go dokleić, bo to było tylko i wyłącznie moje zadanie.
Szatyn podniósł się i wziął z półki jeden model.
Oglądał go uważnie i zaczynał płakać. To było dla niego takie trudne… Czułem to
co on.
- Nie możesz wrócić. –
szepnął Zayn. – To już koniec. Chodź ze mną.
Oddalałem się powoli i
kręciłem głową. Nie, nie, nie!
- Nie znam Cię. Co tu
robisz?
Mulat patrzył na mnie z
bólem.
- Musisz porzucić ziemię.
Nie żyjesz, musisz odejść.
- Muszę wrócić do domu.
Po tych słowach liście z
drzewa zaczęły odlatywać. Wszystko stało się ponure, więc po prostu uciekłem –
w przeciwnym kierunku. Biegłem przez plażę pomiędzy skałami, o które uderzały
duże fale. Wiało bardzo mocno, a nade mną leciały samoloty. Były piękne, ale…
Louis ostatni raz spojrzał na jeden z modeli, a
potem cisnął nim o kant biurka. Wszystko rozsypało się tak, jak jego życie. Nie
wahał się i zabrał następny. Tym również cisnął w coś twardego. Rozpadł się.
Powtarzał tę czynność.
Samoloty lecące od strony
morza zaczęły gwałtownie spadać w dół. Uderzały o skały i paliły się,
niszczyły, psuły. Krzyczałem chcąc to zatrzymać, ale nie mogłem. Było ich coraz
więcej i coraz więcej spadało. Niektóre wybuchały już w powietrzu.
Niall i mama wszystko słyszeli. Anne już prawie
spała, a Niall siedział w kuchni i czekał na Louis’ego. Płakał coraz bardziej z
każdym głośniejszym uderzeniem i trzaskiem. To bolało go bardziej niż
ktokolwiek mógł sobie wyobrazić. Niall nie był ze mną zbyt blisko, ale był
bardziej wrażliwy niż ktokolwiek kogo znam. Wrażliwszy ode mnie.
W końcu Louis złapał nasz ostatni, najnowszy model.
Nie miał już sił. Oparł się o ścianę i wciąż wpatrując w samolocik, zsunął się
na podłogę głośno płacząc.
Mój morderca siedział
w piwnicy bawiąc się częścią mojego naszyjnika. Z jego twarzy można było odczytać
wewnętrzną radość. Wciąż pamiętał tamtą chwilę i karmił się nią jak
narkotykiem.
Mój morderca poczuł
się bezpiecznie. Ludzie chcieli zapomnieć i żyć dalej. Ta myśl przynosiła mu
ulgę. Nikt go nie podejrzewał. Ale…
… nie rozumiał jednej rzeczy. Jak bardzo dziewiętnastolatek może kochać
zmarłego chłopca. Jak bardzo Lou mógł
Kochać mnie.
Lou zapalił świeczkę i postawił ją na parapecie
przed oknem. Płomień odbijał się od szyby i łagodnie falował. I gdy tylko
szatyn odszedł od okna, światło jednej małej świeczki rozbłysło.
Wszedłem do altany, która
stała na środku wielkiej nicości, nad którą rozciągało się gwieździste niebo.
Lou dostrzegł bijące światło i odwrócił się ze
zdziwieniem. Płomień odbijany w szybie uginał się jakby pod wpływem wiatru, ale
płomień prawdziwej świeczki – stojącej na parapecie – nadal delikatnie falował.
Szatyn zbliżył się do świecy. Patrzył w szybę i wiedział, że tu jestem. Czuł
mnie, a ja czułem jego.
Widziałem go i uśmiechnąłem
się.
- Lou…
Wypowiedziałem najdelikatniej
jak umiałem.
- Harry.
Powoli zbliżał dłoń do szyby.
Widziałem jak ją do mnie
wyciąga i chciałem ją złapać, ale nie widział mnie. Ja byłem w swoim świcie, a
on w swoim. Jedyne co nam pozostawało to uczucie. I kiedy tylko poczuliśmy je
wystarczająco mocno, płomień przestał się uginać. Wszystko wróciło do normy, a
Zayn znów mnie odwiedził.
- Już dobrze. –
uśmiechnąłem się. – Wszystko będzie dobrze. On wie, że tu jestem. Mój Lou wie.
Nadal z nim byłem. Nie
zasnąłem, nie odszedłem, nie zastygłem. W tamtym świecie było naprawdę
cudownie. Wraz z Zaynem wykorzystywaliśmy każdą chwile. Nigdy nie chcieliśmy
iść spać. Żyliśmy, mieszkaliśmy w
raju. Były tam małe planety porośnięte trawą. Były latające balony i żywopłoty
o zabawnych kształtach. Tańczyliśmy, skakaliśmy, śpiewaliśmy, śmialiśmy się. W
zimie zjeżdżaliśmy na sankach bez strachu. Już nic złego nie mogło nam się
stać. Było tak cudownie. Mijaliśmy lodowe rzeźby. Robiliśmy zdjęcia, biegaliśmy
za zwierzętami.
Ugh. I ta wiedza, że oni się tak bardzo kochają, że nawet ich uczucia nie zmieni śmierć.
OdpowiedzUsuńTo takie piękne i wzruszające ! Osz, Ty bezczelna artystko !
Pisałaś, że początkowe rozdziały Ci się tak nie podobają i są... SŁABE ????! To szczerze... Powinnaś przeczytać je jeszcze raz. To w nich pokazujesz ich miłość, jak wielka była i jest, i na pewno jest też tak w innych i to czyni je piękne i powinnaś to zrozumieć.
Osobiście dla mnie Larry zawsze będzie istniał. A gdy czytam opowiadania, a szczególnie Twoje mogę poczuć prawdziwego Larre'go. Jak bardzo ich wspólna więź jest mocna i jak bez siebie nie znaczą nic. Tak mało znaczy tak wiele...
Kocham Cię [ I CHCĘ WIĘCEJ ! ]. xx