8/05/2012


You are my second pilot and my greatest love.




Louis siedzi w nowej pracy. Myśli.

Ja jestem tutaj. Boję się.

Mój morderca robi pułapkę. Nie może się doczekać.

*


Rozbłysło światło latarni. Nienawidziłem go. Prowadziło tylko do jednych drzwi… tym razem tak samo.
Zniknął las i pojawiła się pusta, zamglona przestrzeń, wśród której znajdował się domek. Sople zaczęły topnieć. Były na gałęziach drzew pomimo upału. Widziałem w nich Louis’ego.

Zatrzymał samochód przed domem sąsiada. Obserwował zaniedbany ogród. Mogłoby się wydawać, że mój morderca dbał o kwiaty tylko po to by zwabić moją rodzinę. A może rzeczywiście tak było?
Louis’emu wydawało się, że przez chwilę słyszy mój głos. Krzyk. Odwrócił się, ale nikogo nie zobaczył. A jednak ja byłem tu z nim. Nie wiedziałem co chce zrobić, ale widziałem go i podążałem za każdym krokiem.
Mój morderca też go widział. Czekał aż odejdzie, bo niósł materiały na klatkę.
Zaczął wychodzić gdy Lou odwrócił się ze spuszczoną głową. Wtedy po ścianie jego garażu przebiegł mój cień. Przestraszył się i upuścił wszystko.
Tommo gwałtownie spojrzał w kierunku, z którego dochodził huk.

W tym czasie znalazłem się w otchłani. Wszystko było białe, a na środku stał brudny, czarny sejf. Wahałem się, ale musiałem go otworzyć.

Wzrok szatyna padł na niedokończonej konstrukcji, a potem przeniósł się na mojego mordercę.
- Co to jest?
- Oh, konstrukcja, nad którą pracuje. – wyjaśnił.
- Poluje pan?
Zatrzymał się podnosząc z ziemi kije i po chwili ruszył za dom.

Podszedłem i otworzyłem sejf. Gapiłem się w jego zawartość.

- Tak… na kaczki.
- To tak zwany kosz?
- Tak.
- Sprawdza się?
- O tak! Trzeba się zasadzać, umieć się kryć i mieć cierpliwość… duuużo cierpliwości! Godzinami siedzę po ciemku. Lubię tak spędzać czas, na powietrzu.

Wyciągnąłem rękę po róże.

Lou zerwał kwiat z żywopłotu.
- Em, nie miałem okazji powiedzieć jak współczuję państwu tej straty.

Wyjąłem róże i patrzyłem na nią.

Lou zerwał kwiat. Odwrócił się.

Zmarszczyłem brwi i przejechałem ręką po lokach. Czułem w sobie złość. Niewyjaśniony gniew, który buzował w moich żyłach.
- Lou. – wypowiedziałem szeptem gdzieś w środku mnie.

Róża zaczęła zabierać kolorów, ale tylko Louis mógł to zobaczyć. Chciałem dać mu znak i zrozumiał go.
Znów zwrócił się twarzą do sąsiada i upuścił kwiat. Mój morderca poczuł się niezręcznie. Zaczął swoją pracę, a Lou podszedł do niego.
- Pan pozwoli, pomogę.
- Nie trzeba.
- Trzeba, trzeba. Wygląda na ciężką robotę.
- Dobrze, dziękuje.
Szatyn nagle zatrzymał się i obserwował jego ruchy. Słyszał moje głosy. Oddał się retrospekcji i widział mnie w swoim umyśle. Nasze wspólne chwile. Nocne oglądanie filmów, walki na poduszki, długie spacery, jazdy na rowerach, wycieczki, nauka, sklejanie modeli, czułe słówka, pocałunki…
Patrzył na jego ręce i słyszał mój krzyk. Przeraźliwe, ale krótkie wołanie o pomoc. Dłonie mojego mordercy były zakryte rękawiczkami. Mocno zawiązywał drewno. Ściskał sznurki tak, by nikt nie mógł wydostać się z wnętrza klatki. Zaciskał zęby. Marszczył brwi. Buzował w nim głód. Chciał mieć coś, co zapełni pustkę.
Lou już wszystko wiedział. Patrzył na niego spojrzeniem pełnym żalu, które krzyczało: dlaczego?! Mój morderca już wiedział, że on wie. Pierwszy raz od bardzo dawna przestraszył się.
- Myślę, że powinien pan iść do domu. – stwierdził sąsiad.
Lou nie odpowiedział. Nie mógł uwierzyć.
- Naprawdę. Idź do domu. – powtórzył i zaczął biec w stronę drzwi frontowych.
Louis powoli ruszył za nim. ON otworzył drzwi i zatrzymał się.
- Przykro mi. Nie mogę panu pomóc.
Lou tym razem rzucił się w jego kierunku. Uderzał w drzwi z całych sił.
- Co mu zrobiłeś?! Co zrobiłeś mojemu Harry’emu ?! Gdzie on jest?!
Kopał w drzwi tak mocno, że wyłamał deskę.

*

- Skończ z tym Tomlinson! – krzyczał śledczy. – O mało Cię nie aresztowali! Miałeś szczęście, że nie wniósł skargi!
- Szczęście? – odezwał się Liam, który nagle pojawił się na schodach.
- Zrobił mu dziurę w drzwiach. – wytłumaczył Stanley.
- Szkoda, że nie w głowie!
- Słyszałeś Tomlinson? Taki przykład im dajesz? Napastujesz sąsiadów!
- On nie zwariował! – bronił go Li.
-  Nie mówię tak…
- Ale go pan nie słucha!
- Potrzebne są dowody! Nie możemy rzucać oskarżeń na sąsiada ot tak! Bez powodu!
- Jest pan żałosny… - parsknął. – Przyzna pan, już dawno przestaliście go szukać!
- Liam. – przerwał im Lou. – Stanley ma racje. Już czas zapomnieć. – westchnął, wpatrując się pusto w podłogę.
- Lou…
- Wszystko się ułoży. – skierował się do niego. – Stan, doceniam wszystko co dla nas zrobiłeś. Poświęciłeś każdą cenną chwilę. Bardzo nas wspierałeś.
Zdołał wydusić z siebie tylko tyle… Tylko tyle, byleby śledczy jak najszybciej opuścił dom.

*

Gdy wszyscy już spali Louis zakradł się do pokojów. Przymknął drzwi od sypialni Liama i ucałował Niall’a oraz babcię na dobranoc. Przy okazji wziął z ich pokoju kij baseballowy.
Znów targała nim ta sama rządza do zemsty. Tym razem była silniejsza.

W oknie znów świeciła się świeczka. Chciał bym był przy nim.

Morderstwo zmienia wszystko. Za życia nie nienawidziłem nikogo. Teraz nienawiść była wszystkim co miałem.
- Chce żeby umarł. – mówiłem drżącym głosem obserwując to co działo się na ziemi. Zayn niepewnie stał za mną.
- Żeby był zimny i martwy. I bez kropli krwi w żyłach!
Oddycham ciężko.
- Spójrz na mnie! – odwracam się do mulata. – Spójrz co mi zrobił! Kim teraz jestem?! Zmarłym?! Utraconym?! Zaginionym?! Jestem niczym!
Rozpłakałem się na dobre. Łzy leciały strumieniami i były naprawdę duże. Nie mogłem się powstrzymać.

Mój morderca powoli wychodził z domu. Louis schował się za krzakiem i oczekiwał aż ten pójdzie w stronę pola kukurydzy.

- Byłem głupi… - rozpłakałem się. – Taki głupi!
- Tego już nie zmienisz.

Mój morderca powoli zbliżał się do swojego celu. Lou szedł parę metrów za nim.

- Nie jesteś jego własnością. – powiedział Zayn. – Możesz się uwolnić, ale nie w ten sposób.
- Co ty możesz wiedzieć?! Nie wiesz nic! On odebrał mi życie!
Światło latarni znów zaświeciło.
- Zobaczysz Harry. W końcu to zrozumiesz. – jego głos zabrzmiał jak echo, a sopel przeszyty światłem opadł na ziemię i mocno wbił się w śnieg.  
- Wszyscy umierają…
Odwróciłem się gwałtownie i nagle znajdowałem się w dużej altanie na polu kukurydzy bez Zayna.
Obok przemknęła jakaś para. Ta sama blondynka i ten sam chłopak z drużyny.

Lou szybko wbiegł pomiędzy kolby i biegł z kijem na oślep.

Zobaczyłem go! Był obok i biegł bardzo szybko. Krzyczałem, ale nie słyszał mnie ani nie widział. Chciałem go zatrzymać. Zrozumiałem co zrobiłem. Musiał zawrócić! Musiał!

Ale był już za późno…

Zobaczył światło latarki.
- Wiem, że to ty! No dalej! Zmierz się ze mną! Słyszysz sukinsynu?!
Nagle światło zgasło, a on rzucił się przed siebie i wpadł na blondynkę. Krzyczała i chciała by ją puścił, a on po prostu się zaplątał.
Chłopak wyszedł zza kolb.
- Zbok! – wysyczał przez zęby i zaczął bić szatyna.
Popchnął go na ziemię, uderzył łokciem i latarką w twarz, a potem pięściami i kopał. Dziewczyna krzyczała.
- Zostaw! Zabijesz go!
Nie słuchał jej. W tym czasie światło latarki przeskakiwało z miejsca na miejsce, co jakiś czas ukazując mojego mordercę. Stał tam i patrzył. Nikt go nie widział.

Byłem tam obok w altanie i krzyczałem.
- Louis! Louis!!!
Nie słyszał mnie.
- Zostaw go! Zostaw mojego Lou!
Chłopak również nie słyszał. Położyłem się na ziemi nadal krzycząc i płakałem. Co ja narobiłem?!

Dziewczyna podniosła się i złapała bruneta za ręce.
- Zabijesz go!
Ten odsunął się, ale chciał uderzyć szatyna jeszcze raz. Blondynka znów go powstrzymała. Spojrzeli na nieruszającego się chłopaka.
- O kurwa! Zabiłeś go! – krzyczała i zanosiła się płaczem.
- Uciekaj!
- Zabiłeś go!
- Uciekaj mówię!

Zostawili nas. Lou pozostał tam nieruchomy, ale wciąż żywy. Ja leżałem przy nim, ale nie mogłem go poczuć i co najważniejsze – pomóc mu.

*

Szybko został przewieziony do szpitala. Próbowali go obudzić. Na jego twarzy i ciele roiło się od siniaków i śladów krwi. W tym czasie moja altanka rozpadała się. Belki podtrzymujące dach spróchniały i zaczęły się łamać. Wszystko pękało. Słyszałem trzask, więc wyszedłem poza nią. Oparłem się o konar drzewa i patrzyłem jak miejsce, w którym narodziła się moja miłość, pochłania ziemia.
Nasza altana zapadła się w wielki dół. To był znak, że czas już wybrać tamte drzwi.

Louis Tomlinson.

Zrozumiałem, że nigdy mnie nie skreśli. Nigdy nie uzna mnie za zmarłego. Byłem jego ukochanym, jedynym, częścią jego samego. On był moim chłopakiem, opiekunem, częścią mnie. I kochał mnie ze wszystkich sił. Musiałem go uwolnić.

Poszedłem do domu z latarnią. Drzwi były już otwarte. Czekali. Wziąłem głęboki wdech i przekroczyłem próg. Wokół było ciemno i panował ponury nastrój. Bałem się.
Przemierzając zamglone pokoje znajduje się w innej scenerii.
Jestem na drodze. Widzę przejeżdżające obok samochody. Odskakuje w bezpieczną odległość od nich i widzę ciało. Wiem, że będę widział ich coraz więcej i więcej… w różnych miejscach. I to jest moje piekło, przez które muszę przejść.

Nathan Scheli, 15 lat. 19. września 2005 roku. Został zamordowany i wrzucony do fosy.

Joe Mayer. 13 lat. 2. maja 2006 roku. Został zwabiony i zamordowany w ogrodzie sąsiada.

Luke Perkins, 14 lat. 21. stycznia 2007 roku. Już nie żył gdy wrzucił jego ciało do rzeki.

Rosalia Cambridge. 17. sierpnia 2008 roku. Zwabił ją do chaty. Najmłodsza. Sześć lat.

Denis Thomas, 13 lat . 5. marca 2009 roku. Chciał tylko ją dotknąć, ale zaczęła krzyczeć.

Zayn Malik, 17 lat. 1. września 2010 roku. Czekał na swojego ojca przed szkołą. Zniknął.

Las obok pola. Piwnica. Sejf. Ciało. Nie widzę go. Jest zamknięte.

Włożył je do worka i przytargał do domu zostawiając za sobą ślad błota. Był szybki, energiczny, zły. Otworzył sejf i wrzucił tam ciało. Odetchnął z ulgą.

Harry Styles, 16 lat. 6. grudnia 2010 roku. Zamordowany w domku z drewna w lesie. Ciało nigdy nieodnalezione.

*

Babcia wracała do domu ze szpitala wraz z Louis’m, Liamem i Niall’em. Mijając dom mojego mordercy, Li nie spuszczał wzroku z okien.
A ON stał za drzwiami. Było widać zarys jego sylwetki.

Wciąż ich obserwował i przestał kiedy dojechali na podjazd. Wtedy wrócił do piwnicy i zabrał parę narzędzi. Trzy różnej wielkości noże, młotek, siekiera, taśmy klejące, lina. Zawinął wszystko w kłębek w jakimś materiale, a potem wziął klatkę.

Liam biegł ze swoją grupą i minął go odjeżdżającego niewiadomo gdzie. Obserwował go przez chwilę.
Li nie mógł przepuścić takiej okazji. Zwolnił tępo i przystanął głośno oddychając.
- Co jest Liam? – zapytał trener.
- Nic, nic. Biegnijcie dalej!
- Na pewno?
- Oczywiście.
- Dogonisz nas? Ok.!
Przyjaciel zaczekał chwilę. Na ulicach było pusto, miał wolne pole do popisu. Wkradł się za dom i szukał wejścia. Znalazł okno od piwnicy i mocnym kopniakiem wybił szybę. Wszedł do środka przewracając parę rzeczy. Rozglądnął się. Na środku stało krzesło. Po za tym – nic nadzwyczajnego.
Wyszedł na górę i zaczął przeszukiwać wszystkie szuflady. Było tam pełno magazynów i niepotrzebnych papierów. Znalazł gazetę, a na pierwszej stronie widniało zdjęcie chłopaka bardzo podobnego do mojego mordercy.
- Nastolatek oskarżony o pobicie. – przeczytał na głos.
Nagle coś uderzyło w drzwi. Podskoczył i wrzucił gazetę na swoje miejsce. Podniósł się i lekko wyjrzał przez okno.
Odetchnął gdy zobaczył chłopaka rozwożącego gazety.

Zdecydował pójść na górę. Był już w jego sypialni, gdy właściciel domu wracał. Skręcał w odpowiednią ulicę, a Liam zasuwał kolejną szufladę. Przebiegł przez dywan obok łóżka i coś skrzypnęło. Stanął jeszcze raz i ponownie skrzypnęło. Odsunął dywan i naciskał jedną z desek. Była poluzowana.

W tym czasie mój morderca był już na podjeździe i parę kroków dzieliło go od wejścia do domu. Li uniósł deskę i zaczął szperać dłonią w pustej dziurze. Złapał coś – to był zeszyt.
Ciemny brunet otworzył go i przeglądał przeróżne plany. Nagle usłyszał brzdęk towarzyszący przekręcaniu klucza w zamku. Mój morderca był już w domu.  

Liam nie miał zamiaru się wycofać. Przewracał stronę po stronie, bardzo powoli i cicho. Dostrzegł zapiski, wśród których znajdowało się moje nazwisko, a konkretnie:

Styles boy”.

Właściciel domu wiedział, że coś jest nie tak. To go niepokoiło. Chodził po pokojach ściągając kurtkę i nasłuchując. Słyszał każdy szmer, każdy przewrót strony, każde sunięcie palcami po papierze.

Liam znalazł plan miejsca, w którym znakiem X zaznaczone było miejsce mojego morderstwa. Przesuwał palce po krawędziach, a JEMU wydawało się, że coś słyszy.
Ciemny blondyn dotarł do rysunku domku, w którym spędziłem ostatnie minuty życia. Przyglądał się długo aż zdecydował przejść na kolejną stronę, nie widząc, że ta zaważy o wszystkim.

Moje zdjęcie i kosmyk włosów.

To było przyklejone do wąskiej kartki.
W tym czasie Mój morderca udał się do piwnicy. Wciąż miał podejrzenia… i słusznie. Zszedł parę stopni niżej i dostrzegł rozbitą szybę. Szkło odbijało światło w jego stronę.

Liam miał to po co przyszedł. Musiał wracać. Zamknął zeszyt i zaczął opuszczać brakujący element podłogi najdelikatniej jak umiał. Mój morderca zaczął powoli wychodzić po schodkach z powrotem do mieszkania. Nagle zatrzymał się i nasłuchiwał.
Li trzymał deseczkę opuszkami palców. Jeszcze trochę, a będzie mógł myśleć jak się stąd wydostać.
Teraz utrzymywał ją tylko na paznokciach. Jeszcze trochę. Jeszcze chwila.

Stuknęło.

Mój morderca był już pewny, że ktoś jest na górze. Z diabłami w oczach zaczął biec po schodach, a Liam wpadł w panikę. Którędy miał wyjść?! Zaczął wirować z zeszytem w ręku i dostrzegł okno. Mężczyzna był już coraz bliżej, ale Liamowi udało się przez nie wyskoczyć. Wpadł na daszek i sturlał się z niego, po czym spadł na plecy. Morderca był w oknie. Zaciskał zęby i szybko rzucił się z powrotem do schodów. Li leżał na ziemi i nie mógł złapać oddechu. Trząsł się, aż w końcu złapał zeszyt i podniósł się. Właściciel domu wybiegł już wtedy frontowymi drzwiami i biegł za ciemnym blondynem tak blisko, że brakowało milimetrów by go pochwycił. Na szczęście w pobliżu był płot, który bez problemu przeskoczył wysportowany nastolatek.

Mój morderca przestraszył się. Musiał uciekać. Wrócił do domu i spakował pierwsze lepsze koszule, zdjęcie, dyplom, koc. Złapał torbę i wskoczył do samochodu.

*

Liam wrócił do domu biegiem i od progu zaczął wołać Louis’ego. Spotkał w kuchni babcię.
- Gdzie Louis?!
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo znalazł się w innym pokoju i zamarł.
- Anne?
Wszyscy stali jak wryci. Moja mama trochę się zmieniła… Miała krótsze włosy, ładny płaszcz i walizkę obok siebie.
- Co tu robisz?
- Czy to ważne? – wtrąciła się babcia. – Wróciła!
- Na jak długo?
- Na zawsze… - znów odpowiedziała staruszka.
- Gdzie Niall? – odezwała się w końcu czarnowłosa.
- W szkole. Powinien być za godzinę.
Uśmiechnęła się i spojrzała w stronę schodów. Stopa owinięta bandażem wyłoniła się zza ściany. Następnie poręcz złapała słaba dłoń i podtrzymała ciało owinięte szlafrokiem.
- Louis?
- Anne. – wypowiedział spokojnie i z uśmiechem. – Myślę, że potrzebowałem Cię tu bardziej niż ty mnie. – zachichotał i zszedł niżej aż zatrzymali się w uścisku.
Liam podszedł i złapał swoją drugą matkę za rękę. Nareszcie wróciła kobieta, która choć trochę przypominała Harry’ego. Brakowało im tego widoku.
Wszyscy byli tacy szczęśliwi, jak miał im powiedzieć o tym co znalazł? Zaczął odchodzić.
- Coś się stało? – zatrzymała go babcia na wejściu do kuchni.
Cóż miał zrobić, po prostu pokazał jej zeszyt.

*

Na drugi dzień spadł śnieg. Przyjechała policja i odnowiła śledztwo. Niestety Mojego mordercy już tam nie było.
Pojechał na farmę rodziców Danielle, by wyrzucić ostatnią rzecz do dołu.
- Przykro mi! Już zasypujemy! – zawołał farmer.
- Uh, szkoda… To tylko jeden sejf… - wzdychał i wyciągnął z kurtki banknoty.
- Hm, myślę, że coś da się zrobić.
- Tak myślałem. – zatriumfował. – Pomoże mi pan?
- Jasne…
- Dobra. Na trzy… czte- … ry!

Moje ciało było zamknięte w środku. Turlało się po lepkim błocie wraz z sejfem. Dwie pary rąk wkładały siłę w pozbycie się go. Tak po prostu… jak śmiecia.
Danielle była tam i widziała wszystko. Wiedziała, że coś jest nie tak. Czuła mnie. Mierzyła każdy ruch. Mój morderca ją widział. Zaczął obserwować i zdenerwował się, ale… nie przestawał. Był zagrożony. Czuł na sobie oddech policji i… mój.

Widziałem to wszystko z mojego świata. Byłem blisko nieba. Przyszedłem tam sam. Liście powróciły na drzewo, pod którym siedziała dziewczynka. Była w cieniu i patrzyła w lewo, w stronę nieba. Podszedłem do niej bardzo ostrożnie. Tak jakbym się czegoś bał. Jakbym zakłócił jej spokój.
- Przychodzę tu prawie codziennie. Lubię słuchać tych dźwięków… - powiedziała i rozglądnęła się.
- Widziałaś Zayna? – zagadnąłem.
- Mówił Ci o tym miejscu?
- Tak!
Dziewczynka wstała i podeszła bliżej.
- Więc jesteś gotowy. – oznajmiła. – Ja jestem Denis Thomas. Wkrótce będą tu inni.
Spojrzała w tą samą przestrzeń co wcześniej, a mnie przebiegły ciarki po plecach. Na ziemi działo się coś niedobrego.

Danielle stała na pagórku i nie mogła się ruszyć. Nie wiedziała kim jest człowiek wyrzucający sejf, ale bała się go. Wsiadła na rower i pojechała do domu Styles’ów. Wokół krążyła policja, ale nie przejmowała się nią. W środku był Niall, Liam, Anne i babcia, ale nie było Louis’ego. Mimo to weszła na górę do mojego pokoju. Nie wiedziała czemu to robi. Ktoś inny ruszał jej ciałem.

Z mgły przed nami zaczęły wyłaniać się wesoły postacie. Byli tam: Nathan, Joe, Luke, Rosalia i inni. Każdy trzymał w ręku jakiś przedmiot – ich ulubiony. Piłka, flet, deskorolka, gitara…
Najmniejsza z nich przystanęła przede mną i uśmiechała się. Uklęknąłem i rozłożyłem ramiona, a ona podbiegła i przytuliła mnie. To już był koniec mojej wędrówki. Poczułem łzy spływające po policzkach, ale nie wycierałem ich. Byłem szczęśliwy płacząc. Wszyscy zebrali się wokół i po prostu patrzyli. Poczułem na sobie czyjś dotyk i wiedziałem, że to Zayn. Odwróciłem się, by go przytulić. Wtedy wszyscy zaczęli zmierzać w jednym kierunku. Mgła zniknęła ukazując tęczę i niesamowity krajobraz.
- Jakie piękne… - wyszeptałem.
- Jasne, że piękne. To niebo. – zaśmiał się mulat, wzruszając ramionami.
Byłem szczęśliwy, ale znów coś poczułem… coś przytłaczającego.

Mój morderca właśnie zbliżał się do dołu z moim bezradnym ciałem. Danielle wciąż wszystko czuła i widziała, mimo że nie było jej tam.

Wciąż miałem coś do zrobienia.
- Na co czekasz? Jesteś wolny! – zapewnił mnie Zayn.
A ja stałem tak na środku pola i widziałem to wszystko co dzieje się w moim dawnym życiu. Dręczyła mnie jedna myśl. Jedna sprawa.
- Prawie… Jeszcze nie całkiem, jeszcze…

Danielle czuła się coraz gorzej. Tak jak ja.
Zaczęła wołać Louis’ego, ale nie było go. On dopiero wrócił do domu i wchodził przez otwarte drzwi wypytując policjantów czy coś znaleźli.

Mój morderca wkładał coraz większą siłę w turlanie metalowej skrzyni. I każdy dźwięk upadania na ziemie pojedynczej ścianki, rozbrzmiewał w uszach Dan. Podeszła do okna i zobaczyła w nim moje słabe odbicie. Szedłem w jej stronę przez zboże, a ona nie odsuwała się. Byłem coraz bliżej i bliżej aż wniknąłem w nią. Upadła.
Louis wbiegł do pokoju, gdy leżała na łóżku.
- Danielle! Dan! Nic Ci nie jest?
Odwrócił ją i odgarnął włosy z twarzy. Była roztrzęsiona i niepewna. Patrzyła na niego drżącymi źrenicami, a on nie wiedział co robić.
- Co Ci jest?
Mój morderca był coraz bliżej. Jeszcze trochę, a moje ciało pochłonie ziemia.

Dan poruszała ustami, a właściwie to ja nimi poruszałem, próbując coś powiedzieć.

Podniosła rękę i położyła palce na jego powiekach. Zamknął je. Przejechała dłonią po jego policzku i dala znak, że może spojrzeć.
Tommo delikatnie rozchylił powieki i nie mógł uwierzyć w to co widzi. To… byłem ja.
- Harry? – jęknął.
Zachichotałem.
- Ułożyłeś dla mnie wiersz. Podpisałeś się: Boo Bear. – uśmiechnąłem się łagodnie.
Odwzajemnił to i zmrużył oczy.

W tej chwili mój morderca odmówił dalszej pomocy i stanął przed otchłanią z sejfem u boku. Był już zmęczony, ale musiał się spieszyć.

- Pocałuj mnie. – wyszeptałem.
Jego mina złagodniała. Powoli przysunął się bliżej, tak, że mogłem poczuć jego oddech o zapachu gorącej czekolady. Był ciepły jak jego dłonie, którymi mnie obejmował. Zmniejszył odległość między naszymi wargami i całował mnie tak jak zawsze. Nic się nie zmieniło. Wciąż było to, to samo, silne uczucie.

Mój morderca z całej siły popchnął sejf, a ten zaczął turlać się w dół. Dla nas było to w zwolnionym tępię. Teraz każda sekunda się liczyła. Skrzynia z ciałem odbijała się od innych niepotrzebnych rzeczy i spadała na sam dół. Trąciła opony, lodówkę, telewizor, a nawet samochód. I wpadła do dołu z wodą.

W tym czasie Louis niechętnie odciągał ode mnie usta i wciąż patrzył w oczy. Miałem ochotę płakać, ale… byłem szczęśliwy.
Położyłem dłoń na jego policzku, a on objął ją i uśmiechnął się.
- Jesteś moim drugim pilotem, Haroldzie. I jesteś moją największą miłością…
Zachichotałem i przytuliłem go najmocniej jak mogłem.
- Nie zdążyliśmy się pożegnać. – wydukałem wreszcie.
- Wcale nie musimy. – powiedział ciepło.

Louis Tomlinson uświadomił mi, że to czego nie dokończyłem wcale nie wymagało dokończenia. Dotarło do mnie, że dla niego zawsze będę obok, bo nie mógłby żyć beze mnie. I nawet po odejściu do nieba wciąż czułem jego obecność. Odszedłem, a jednak zostałem. Wciąż miałem w sobie nadzieję. Nadzieję, że kiedyś się spotkamy i kto wie… może bardzo szybko.

*

Cudowne związki i przyjaźnie tworzyły się podczas mojej nieobecności. Czasem wątłe, podtrzymywane wielkim kosztem, ale wspaniałe.
Mama znalazła podporę w Louis’m i spotkała mężczyznę jej życia. Liam wybudował dom i ożenił się. Poczuł smak miłości i czuł się na siłach, by zostać ojcem.
Niall osiągał dobre wyniki w nauce i dostał się na dobrą uczelnie, gdzie poznał wielu przyjaciół. Louis już nigdy się nie zakochał, ale zaprzyjaźnił się z Danielle. Zostali pisarzami. Tomlinson opisał moją historię w książce, która jeszcze nie została wydana.

To wszystko powstało podczas mojej nieobecności. Zacząłem inaczej patrzeć na świat, w którym mnie nie ma i akceptować go.

Mój morderca nigdy nie został złapany. Minęło parę lat zanim postanowił wrócić do swojej gry. Tym razem, nie mogłem mu na to pozwolić.

To był zimny, grudniowy wieczór. Wyszedł z baru, kierując się od razu do samochodu. Obok stała nastolatka i paliła papierosa, wypuszczając z ust dużo dymu. ON miał już otwierać drzwi, ale poczuł ten sam głód.
- Brrr! Ale dziś mróz! – zagadywał.
Spojrzała przez ramię, ale odwróciła się nie zainteresowana.
- Szukasz podwózki?
- Nie… - prychnęła i odsunęła się.
- Nie? Jesteś pewna? Jest straszny mróz. – oznajmił podchodząc bliżej.
Odsunęła się ponownie i zaciągnęła papierosem.
- Pojadę dokąd chcesz. – nalegał. – Co ty na to?
- Spadaj koleś, nie szukam przygód.
- Nic nie kombinuje, chciałem tylko być miły. – nie przestawał. – Samotna kobieta nie jest bezpieczna.
- Nie słyszałeś? Odwal się! Powiedziałam nie!
Zgasiła papierosa i odeszła. Miała więcej rozumu niż ja i inne jego ofiary. Właśnie w taki sposób porwał Zayna parę lat temu.
Tym razem bardzo się zdenerwował. Nie dostał tego, czego chciał. Nerwowo podrzucał w ręku klucze obserwując ją. To był ten moment, w którym musiał dostać karę. Wiedziałem to.
Nie duży sopel wisiał na gałęzi drzewa. Mogłem zrobić z nim co chciałem i wykorzystałem tą okazję. Przeszedł przez niego blask latarni z moich koszmarów, a potem… oderwał się i wpadł za kołnierz mojego mordercy. Poczuł chłód i chciał szybko go wyciągnąć. Nie zważył na to, że za nim rozciąga się przepaść… urwisko.

Poślizgnął się i upadł.
Spadał odbijając się od drzew i kamieni, aż złamał sobie wszystkie kości i zginął na samym dnie zasypany śniegiem.
To był jego koniec. Nie było więcej ofiar. Nie było cierpienia. Nie było gwałtu. I nie było śmierci.
To koniec.

*

Mama.

Mama pierwszy raz od kilku lat weszła do mojego pokoju i wtedy zrozumiałem, że przez cały ten czas czekałem na nią. Czekałem bardzo długo. Bałem się, że nie przyjdzie.
- Kocham Cię, Harry. – wyszeptała.
Wszystko się zmieniało, ale nie pokój i przyszedł czas by tu także namieszać.
Rzeczy leżały na swoich miejscach. Kołdra była tak samo rozwalona. Anne podeszła do okna i otworzyła go, wpuszczając świeże powietrze. Następnie zmieniła pościel. Wszystko przesiąkło zapachem wiosny. Nareszcie zaczynał się nowy rozdział w jej życiu.

Nikt nie dostrzega kiedy odchodzimy.

Kiedy naprawdę postanowimy odejść, w najlepszym razie słychać szmer, albo cichnące echo szmeru.

Na nazwisko mam Styles, na imię Harry. Zamordowano mnie w wieku 16 lat. 6. grudnia 2010 roku.

Byłem tu przez chwilę, a potem odszedłem. Życzę wam długiego i szczęśliwego życia.




KONIEC.







17 komentarzy:

  1. Wow! Jeszcze nie czytałam nigdy tak dobrego opowiadania! Brakuje mi słów, jest genialne!

    OdpowiedzUsuń
  2. Raczej powinnam to skomentować. Koniec Twojego opowiadania musi zostać skomentowany przeze mnie. I pewnie nie ostatniego opowiadania.
    Artystyczne. To słowo najlepiej je opisuje. Piękny początek i cudowny koniec. Kolejne wspaniałe opowiadanie o Larry'm. Twój styl pisania jak i wyobraźnia nigdy mi się nie znudzą. Dziękuję, za kolejną dawkę wrażeń ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Oczy mnie szczypią od łez. Jeju. To było naprawdę piękne! Żałuję, że nie weszłam na tego bloga wcześniej i że nie komentowałam od początku, dopiero teraz. Ugh, nie ładnie.
    Mimo, że opowiadanie jest oparte na filmie, którego zresztą nie widziałam to muszę ci przyznac, że odwaliłaś kawał świetnej roboty. Wszystko świetnie opisałaś, może zdarzyło się kilka literówek, ale po za tym było cudowne.
    Przepłakałam prawie całe opowiadanie. Było piękne. Mam nadzieję, że napiszesz coś jeszcze, jeżeli tak daj mi znac ;3

    destiny-is-death.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Proszę napisz jakąś książke !!!
    Powiesz mi czemu rycze ?
    Pisz dalej . Masz talent jak nikt ^^

    OdpowiedzUsuń
  5. Kolejny przeczytany .. Kolejny Twój .. Znowu płaczę, moje policzki są przesiąknięte od łez. To było piękne. Przepraszam, za krótki komentarz , ale .. Brak mi słów by to opisać. Idę ryczeć dalej.

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękne,naprawde cudowne. Brak mi słów.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jesteś genialna.! Nie wiem co powiedzieć. Odebrało mi mowę. Masz niesamowity talent dziewczyno! Płakałam. To jest takie piękne. Zatkało mnie...

    OdpowiedzUsuń
  8. Wspaniały 1shot :')
    Naprawdę masz ogromny talent.
    To było po prostu piękne.

    OdpowiedzUsuń
  9. Kurde...
    Nie wiem co napisać...
    Genialne to mało by opisać TO.
    W ogóle nie jestem pewna, czy znam jakieś słowo by to opisać...
    Jesteś niesamowita.
    Piszesz znakomicie...
    Przez ciebie płaczę...
    ugh...
    Ja nawet zwykłego porządnego komentarza napisać nie mogę....

    Jesteś znakomitą pisarką i mam nadzieję, że nie przestaniesz pisać ;>

    OdpowiedzUsuń
  10. Boże, jakie to było cudowne *.*
    Tyle emocji!
    Świetnie piszesz <3

    OdpowiedzUsuń
  11. Tak, płaczę. Jesteś niesamowite i tyle.

    OdpowiedzUsuń
  12. O ja pierdole... Dziekuje Ci za napisanie tak pieknego Opowiadania. Czytalam to z zapartym tchem, jest zajebiste. Jestes swietna pisarka, naprawde. Dziekuje. <3 xx

    OdpowiedzUsuń
  13. właściwie, to nie chcę tego komentować, bo nie wiem, jak. nie znam słów, które mogłyby to opisać i dlatego nie będę używać żadnych określeń, bo i tak nie będą trafne. kocham Twoje opowiadania, naprawdę. z każdym kolejnym pokazujesz mi, jak genialnie piszesz i w momencie, kiedy mam wrażenie, że niczego lepszego nie da się napisać, czytam coś Twojego i to po prostu jest lepsze. jesteś niesamowita.

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie wiem co powiedzieć... Po prostu brakuje mi słów, żeby wyrazić to co czułam czytając to opowaidanie. Strach, smutek, rozpacz... tak wiele emocji czułam. Płakałam, ciągle płakałam, nie mogłam tego powstrzymać. Ta historia przejęła mnie tak bardzo, złapała za moje serce.
    Jesteś wspaniała w tym co robisz. Zapamiętaj jedno : Nigdy nie przestawaj pisać.
    Dziękuję, że mogłam to przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
  15. Czytałam to nie 20 minut, bo tyle by mi to zajęło, tylko jakąś godzinę, bo nic nie widziałam przez łzy..
    To jest GE-NIAL-NE.

    OdpowiedzUsuń
  16. Boże my jeszcze nigdy nie czytałyśmy takiego wzruszającego opowiadania !! płakałyśmy, tak że nic nie widziałayśmy przez łzy... aż brak nam słów żeby to opisać ! to było naprawdę niesamowite...

    OdpowiedzUsuń