The
beginning of suffering .
Pamiętam jak byłem bardzo
mały. Lubiłem patrzeć na szklaną kulę, w której znajdował się domek. Zastanawiałem
się czy mieszkająca w nim rodzina czuje się samotna. Jedyną dla nich rozrywką
było oglądanie wirujących płatków śniegu. Mama zawsze podchodziła do kuli i
potrząsała nią. Uśmiechałem się, ale tak naprawdę bałem się o mieszkańców tego
samotnego domku. A może tam wcale nie było rodziny? Tylko jeden, samotny
człowiek.
Pamiętam jak dostałem
stary magnetofon oraz dyktafon. Od razu zachwyciłem się muzyką, ale nie
planowałem coś z tym robić. Po prostu kochałem słuchać.
Z dyktafonem było więcej
zabawy. Nagrywałem co tylko się dało. Byłem młodym idiotą. Ale – co okazało się
potem - mądrym idiotą…
Pamiętam wycieczkę na
farmę. Byliśmy tam ze starym telewizorem. Lubiłem go, ale popsuł się i rodzice
zdecydowali, że pozbędą się tego w łatwy sposób. Na farmie była ogromna dziura
w ziemi, w której znajdowały się śmieci i niepotrzebne rzeczy. Nawet samochód.
Pamiętam też córkę
farmera, Danielle. W szkole i mieście mówili, że jest dziwna. Nigdy nie
wiedziałem z jakiego powodu.
Pamiętam też najgorszą
rzecz jaka przytrafiła się mojemu przyjacielowi. Usłyszałem krzyki i panicznie
biegałem po wszystkich pokojach w poszukiwaniu mamy. Krzyczałem. Ale nikt mnie
nie słyszał. Nie było nikogo i los Niall’a pozostawał w moich rękach. Wybiegłem
na podwórko i widziałem jak się dławi. Nie myślałem wtedy o niczym innym, jak o
uratowaniu go.
Przytargałem przyjaciela
do samochodu i mimo, że nie miałem zielonego pojęcia o tym jak prowadzić,
zawiozłem go do szpitala. Całe szczęście, że w pobliżu nie było policji, bo
moja jazda wyglądała tragicznie.
Uratowałem go.
Pamiętam ten błysk w
oczach jego matki. Była taka szczęśliwa i wdzięczna.
Wtedy babcia powiedziała,
że w nagrodę za uratowanie jednego z wielu istnień na świecie – będę dłużej
żył. Jak zwykle się myliła.
Na nazwisko mam Styles. Na imię Harry. Zamordowano
mnie w wieku 16 lat, 6 grudnia 2010 roku.
Mówiono o zaginionych
dzieciach praktycznie wszędzie. Dla wszystkich było to strasznym nieszczęściem,
ale nie baliśmy się. Tak jakby to dotyczyło wszystkich innych… tylko nie nas.
Ja i Louis Tomlinson.
Pierwszy raz zobaczyliśmy się w szkole, ale wtedy nie sądziliśmy, że zaiskrzy.
Zerkałem na niego w centrum handlowym. Bywał tam często przed świętami. Ja i
mama także. No i oczywiście Niall i Liam. Zaprzyjaźniliśmy się w czwórkę.
Lou był dla mnie
wsparciem, ideałem, kochankiem. Ukrywaliśmy naszą miłość, ponieważ w szkole
jeszcze nikt nie odważył się wyznać, że jest gejem. My byliśmy nimi tylko dla
siebie i dla przyjaciół. Tylko.
Przed naszym pierwszym
pocałunkiem odbyłem niechcianą rozmowę z babcią, która z satysfakcją opowiadała
o swoim pierwszym chłopaku. Był dorosłym mężczyzną i zawrócił jej w głowie. Nie
chciałem się śmiać ani mówić, że była młoda i głupia, bo babcia wspierała mnie
przez cały czas. I tak przekonała mnie do wyznania Louis’owi miłości.
Potem był pocałunek.
Piękny. Magiczny. W altanie na obrzeżach miasta.
Louis poszedł tam ze mną
tylko na spacer. Powiedziałem, że mam doła i potrzebuje kogoś, a on zgodził się
na przyjście, bo był moim najlepszym przyjacielem. Zawsze się dla mnie
poświęcał. Tym razem też nie zawahał się. Nie zważał na późną porę oraz na mróz
panujący na dworze. To był początek wiosny, a śnieg dopiero się stopił. Mimo to
ubrałem ciepłe buty i zaczekałem na niego. Przybiegł pod mój dom i ruszyliśmy
razem przemierzając niby spokojne ulice miasteczka. Było tak niesamowicie
cicho, że słyszałem jego oddech i falowanie włosów na wietrze. Naprawdę
niesamowite.
U celu naszego spaceru po
prostu patrzyliśmy w gwiazdy, zapominając o tym co dzieje się wokół. Choć i tak
nic się nie działo. Po prostu zapomnieliśmy o szkole, o ludziach i o wszystkim
innym. Nachyliłem się nad nim i zatopiłem usta w soczystych wargach. Nie
opierał się, wręcz przeciwnie. Miał słodki posmak w ustach. Pił gorącą
czekoladę, a ja ją uwielbiałem. Przez chwilę zdawało mi się, że zrobił to
specjalnie i zaśmiałem się. On odsunął się trochę i zmieszał.
- Aż tak źle? – zapytał,
co doprowadziło mnie do kolejnego wybuchu śmiechu.
- Chyba żartujesz. –
rzuciłem w odpowiedzi i ponownie obdarowałem go pocałunkiem.
Cieszyliśmy się tą chwilą,
póki nie wróciła rzeczywistość. Musieliśmy się z tym wszystkim przespać i
dopiero na drugi dzień porozmawialiśmy z przyjaciółmi. Zdecydowaliśmy się nie
ujawniać. I tak pozostało. Na zawsze.
Podczas kolejnej rozmowy z
babcią w centrum handlowym opowiadałem o mnie i Louis’ie. Za mną siedział pan
Smith i wyglądał podejrzanie. Wydawałoby się, że mnie obserwuje, ale tak nie
było. Nie skrzywdziłby muchy… nawet nie wiedziałby jak ją zabić. Miał syna,
który zmarł na białaczkę. Smith wciąż twierdził, że syn jest z nim. Staruszek
bardzo przeżył jego śmierć. I może miał rację.
Może syn był przy nim, bo…
nie widziałem go w swoim niebie.
Moim mordercą był sąsiad.
Pewnego dnia wpadł do nas na herbatę. Mama rozmawiała o jego pięknym ogrodzie,
a ja po prostu wszystko nagrywałem. Wciąż krzyczałem żeby zwrócić na siebie
uwagę i zadawałem serie pytań jak podczas wywiadu, co przeszkadzało w ich
pogawędce. Myślę, że to najbardziej go zdenerwowało. Eliminował przeszkody.
Natrętów takich jak ja. Ale byłem tylko małym dzieckiem. No dobra, nie tak
małym. Miałem 13 lat, ale umiałem dać popalić. Chwilami liczyłem się tylko ja.
I kropka.
Gdy mama wyszła do
toalety, chciałem zadać mu kilka pytań i coś zaśpiewać. Powiedział mi coś, co
na zawsze zmieniło moje zdanie na jego temat. Więcej nie pokazałem się gdy
stawiał nogę w naszym domu. Byłem zbyt wrażliwy, a czasami dumny.
Wiem, że przez cały ten
czas aż do szóstego grudnia w jego głowie dudniły moje krzyki i pstryknięcia
dyktafonu. Nie mógł tego znieść.
Miał zeszyt, w którym
zapisywał swoje plany, umieszczał zdjęcia zdobyczy. Tego co upolował. Szkoda,
że to nie były zwierzęta.
Ja i Lou prawie każdego
wieczoru sklejaliśmy modele samolotów. To było hobby jego taty, które spodobało
się również jemu. Zawsze powtarzał, że jestem jego drugim pilotem i zawsze tak
będzie. Razem prowadziliśmy samolot i byliśmy odpowiedzialni za wszystko.
Obiecał mi, że kiedy będę musiał opuścić pokład, przejmie stery za mnie. Nie
sądziliśmy, że to będzie się tyczyło również życia.
Podczas tych wieczorów
podawałem mu różne powody, dla których byłem o niego zazdrosny. Tak naprawdę
uparcie chciałem byśmy się ujawnili, ale była umowa.
- Ta tleniona blondyna z
mojej klasy się w Tobie podkochuje. – oznajmiłem ostatniego wieczora.
Prychnął tylko.
- Mówiła mi… Chciała żebym
poprosił Cię o numer dla niej, a ja po prostu miałem ochotę uderzyć jej głową o
ścianę. – zazgrzytałem zębami. – Wiesz, to dlatego, że jesteś w drużynie
football’owej.
- Przestań Harry. –
zachichotał. – Jutro powiedz jej, że nie jestem zainteresowany.
- I tak się nie odczepi… -
sapnąłem zrezygnowany.
- Czego się obawiasz?
Wiesz, że Kocham tylko Ciebie.
Po tych słowach zawsze
mnie całował, a potem pozwalał dokleić ostatni element. Nigdy nie przyklejał go
sam. Nigdy. Nawet gdy już mnie nie było.
W tym samym czasie mój morderca szykował pułapkę dla mnie.
Dla niego nie było to nic nowego, ani
trudnego. Wystarczyła jedna noc.
Następny dzień był taki
jak każdy. Po śniadaniu wpadł po mnie Niall i Liam. Wyszliśmy dość szybko, ale
mama i tak dorwała mnie wciskając na loki grubą, wełnianą czapkę. Nie chciałem
jej, wyglądałem jak idiota. Miałem szesnaście lat…
ON
mnie obserwował, a ja powinienem o tym wiedzieć. Miałem nosa do takich spraw. Niestety
przejmowałem się tylko docinkami Liama na temat nowej części garderoby.
Wcześniej zostawiłem
dyktafon w pokoju na swoim łóżku. Wykorzystałem wszystkie taśmy i nie mogłem
się doczekać odsłuchania ich po szkole. Niestety nie miałem już takiej
możliwości. Ostatnie wspomnienie jakie mi o nich zostało to pretensje mamy o
zużycie wszystkich.
W szkole od rana nie było
Louis’a. To znaczy był, ale miał lekcje w innej części szkoły. Niestety, był z
wyższej klasy. Spotkaliśmy się dopiero po mojej ostatniej lekcji. Nie było już
nikogo na korytarzu, więc nie wahał się z pocałunkiem. Pierwszy raz zrobił to w
szkole, ale po chwili dowiedziałem się dlaczego. Nie mógł mnie dziś odwieść do
domu, bo miał wizytę u lekarza. Durne badania kontrolne. Nienawidziłem takich
wiadomości, dlatego uspokoił mnie całusem. Potem tylko pomachał i powiedział,
że zobaczymy się później. Patrzyłem jak odchodzi i wiedziałem, że kocham go
zbyt mocno, by się złościć. Ale… nie zdążyłem się pożegnać.
Wybrałem drogę na skróty
przez stare pole kukurydzy, na którym – bądźmy szczerzy – już nic nie rosło.
Nie była to zbyt wygodna droga, ale w grudniowe popołudnie szybko robiło się
ciemno, a ja chciałem zdążyć na kolację. Przede mną szła ta dziwna dziewczyna.
Była zła i stanowczo stawiała kroki. Słyszałem jak oberwało jej się na
korytarzu za napisanie wypracowania o seksie zmarłych. Skąd ona brała takie
pomysły?
W każdym razie była
trudnym celem, a ON wybrał mnie.
- Gdzie Harry?
- Dziś wraca na nogach, Lou musiał
gdzieś pojechać. – odpowiada Liam.
- Co dziś na kolacje? – dodaje Niall.
Zrobiło mi się zimno i
wyciągnąłem z plecaka czapkę, która leżała na samym dnie, przez co pociągnęła
za sobą jakieś bezużyteczne – ale potrzebne do szkoły – papiery. Ta czapka
przysparzała mi coraz więcej problemów. Zacząłem gonić jedną z kartek. Tą
najmniejszą i najtrudniejszą do pochwycenia. Biegłem i biegłem aż przed moimi
nogami spostrzegłem czyjeś buty. Były to zwykłe białe adidasy. Nie wiem czy to
był jego najlepszy wybór, bo trudno z
nich zmyć ślady błota i … krwi.
- Nałożyć Ci fasolki?
- Oczywiście proszę pani. – zgadza
się Niall.
- Oh, Harry powinien już przyjść.
- O tak, dostanie mu się. – śmieje
się Li.
- Dzień dobry! – krzyczy Lou od
progu.
- Siema! Jest z Tobą Harry?
- Em, jeszcze go nie ma?
Kiwają przecząco głowami.
- Spokojnie, zaraz powinien przyjąć.
Zaczął namawiać mnie na
sprawdzanie kryjówki w pobliżu drzew. Zrobił tam jakąś badziewną altanę i
tłumaczył, że jako młody człowiek lubił zaszywać się z dziewczyną w różnych
miejscach i robić to i owo. Teraz chciał przekazać to młodszym pokoleniom.
Pomyślałem o Louis’ie. Chyba nie powinienem…
Byłem taki naiwny i
poszedłem z nim żeby obczaić nową miejscówkę. Zupełnie zapomniałem o moim lęku
do sąsiada sprzed paru lat. Kretyn.
Siedzieliśmy w środku, a
ja oglądałem głupie, erotyczne plakaty na ścianach i myślałem o moich
„zabawach” z Lou. Byłem podniecony i chciałem iść do domu, by zadzwonić do
mojego chłopaka i wszystko mu opowiedzieć, ale wtedy dotarło do mnie, że sąsiad
nigdy nie przepadał za dziećmi i młodzieżą. Wiem jak poganiał ich z podwórka i
groził zadzwonieniem na policje. Mówił mojej mamie, że nie popiera seksu
nastolatków. I pamiętam jak powiedział mi, że nienawidzi dzieci. Dlaczego więc
zrobił dla nich to miejsce? Dotarło do mnie, że coś jest nie tak.
Zacząłem się pocić i nawet
nie zauważyłem kiedy z mojej twarzy zniknął uśmiech. Sąsiad robił się
przesadnie miły i trochę nerwowy. Proponował mi poczęstunek, ale odmawiałem.
Chciałem wyjść, ale nie pozwalał. Spodobały mu się moje loki. Chciał ich
dotknąć, ale odsunąłem się.
- Powinieneś być uprzemy
Harreh. – tłumaczył. – Rodzice Cię tego nie uczyli?
Uczyli mnie, że nie wolno
iść z obcymi. Nie wolno im ufać. Ale ON
był sąsiadem. Kto by się spodziewał, że może stanowić zagrożenie?
Kiedy moje ubrania
przemakały od potu, zacząłem analizować w głowie co może się stać jeśli nagle
wybiegnę. Drzwi były przede mną. Byłem wysoki i zwinny – mój morderca niski i stary.
Jednak miałem w sobie
blokadę. Każdy mój gwałtowny ruch mógł wywołać u niego jakąś reakcję. Mój morderca miał duże dłonie. Na
początku myślałem, że mnie zgwałci. I to była chyba najlepsza opcja.
Wiedziałem, że coś z nim
nie tak. Jego śmiech był sztuczny i przeraźliwy. Pewnie oglądając tą całą scenę
z boku także bym się śmiał, ale teraz byłem ofiarą.
Miał na sobie długi
płaszcz i był trochę spocony. Patrzył na mnie przez okulary z grubymi szkłami.
Ciężko oddychał i kręcił się w każdym koncie. Pokazywał wszystko co tam
zgromadził. Opowiadał krótko o swoich młodzieńczych przygodach. Ciekawe jak
długo wcześniej je wymyślał. Robił wszystko żeby nawiązać ze mną kontakt,
rozluźnić atmosferę i zdobyć zaufanie. Nie tym razem, ale było za późno.
Sięgnął po butelkę Coli i
podnosząc ją trącił kota z kiwającą główką. Lubiłem koty i były to moje bratnie
dusze. Ten także do nich należał… i chciał mnie ostrzec.
Był już stary, miał
wytarte oczy i urwane ucho. Wyglądał jak zjawa, zombie… Dostarczał temu
pomieszczeniu jeszcze większej tajemniczości.
Chciałem już wybiec i
zostawić wszystko za sobą. Czułem co się stanie.
- Robi się późno. – martwi się mama.
- Jestem pewien, że zaraz wejdzie.
Zaczekajmy jeszcze chwilę. – uspakaja ją Liam.
- Może nałóżmy dla niego? Będzie
głodny… - proponuje Louis.
- Zdecydowanie.
- Niall zostaw to!
- Jestem głodny!
- Zabraknie dla Lokatego!
Słychać nieustający brzdęk sztućców.
Rzuciłem się do wyjścia. Odciągnął
mnie, a ja wyrywałem się jak tylko mogłem. W końcu uderzyłem go w twarz
kolanem. Odsunął się, więc wykorzystałem okazję i wybiegłem tak szybko, że w
pewnej chwili miałem wrażenie, że to sen. Znalazłem się w lasku, potem na
ulicy. Minąłem dziwną dziewczynę, Danielle. Krzyknąłem, a ona spojrzała na mnie
z przerażeniem. Chciałem by uciekała.
- Obdzwoniłeś wszystkich sąsiadów i
znajomych Harry’ego?
- Tak… niestety nie widzieli go. –
zmartwił się Lou.
Niall zaczyna płakać.
- Idźcie na górę chłopcy, będzie
dobrze. – wyjaśnia mama. – Co robisz Louis?
- Bądźcie pod telefonem.
Złapał moje zdjęcie. Mama ma
przerażoną minę. Odwraca się w stronę schodów, na których stoi Liam.
- Oberwie mu się…
Mama obrzuca go groźnym spojrzeniem.
- Już mnie nie ma!
Nareszcie dobiegłem do
centrum miasta. Dlaczego było pusto? Usprawiedliwiłem to panującą już
ciemnością. Pobiegłem dalej i zobaczyłem Louis’a. Chodził z moim zdjęciem i
pokazywał wszystkim. Miał przestraszoną i niepewną minę. Włosy opadały na jego
oczy, a ubrania były pomięte, ale nie przejmował się tym. Chciał po prostu mnie
znaleźć. Musiał być na kolacji i został tam tak długo, aż wszyscy uświadomili
sobie, że zaginąłem. W końcu cała trójka zostawała dziś na noc.
Patrzyłem na niego chwilę
z nadzieją, że sam mnie zauważy i ucieszy się, ale wcale nie patrzył.
- Loueh!!! – krzyknąłem.
Odwrócił się z
zaciekawieniem. Słyszał mnie, ale nie widział.
- Loueh!!! – ponowiłem
próbę.
Znów się odwrócił i zaczął
płakać. Myślałem, że mnie zobaczył, ale myliłem się. Podszedł do jakiejś
kobiety i znów pokazał moje zdjęcie.
- Louuuueeeh !!!
Nagle wszyscy zniknęli.
Zostałem sam w świetle latarni, na panującym wokół mrozie. Pognałem do domu,
ale tam również nikogo nie było. Słyszałem szepty. Mama mówiła o mnie, Niall
płakał, Liam nie przestawał pytać. Pytał i pytał, ale nie otrzymywał odpowiedzi.
Nikt mnie nie widział…
tylko Danielle.
Wbiegłem po schodach i
osuwając się po ścianie korytarza szedłem do swojego pokoju, z którego
wychodziło światło.
Wcale nie uciekłem. Umarłem.
Nie wiem gdzie jestem.
o__O
OdpowiedzUsuńCo za talent...
Ja pierdziele, Ty to mnie kiedyś do grobu wprowadzisz ! Piszesz, że Ci nie wychodzą, a jest odwrotnie. Bosh. To jest takie piękne. Tyle żalu i smutku. I ten pacan. xD
Ja pierdziele. Chyba to nadużywam. o__O
Nadal jestem w szoku. Kocham Twój talent i Ciebie :) I już pokochałam ten 1S. ♥
Nie sądzę, że ten rozdział jest dobry. Przygotuj się na resztę ;DD
UsuńOj weź ! Jak widzę, samo że Harry nie żyje to mam dreszcze.
UsuńKojarzy mi się z filmem "Nostalgia Anioła" .Bardzo mi się podoba :)
OdpowiedzUsuń