8/02/2012


The beginning of suffering .



Pamiętam jak byłem bardzo mały. Lubiłem patrzeć na szklaną kulę, w której znajdował się domek. Zastanawiałem się czy mieszkająca w nim rodzina czuje się samotna. Jedyną dla nich rozrywką było oglądanie wirujących płatków śniegu. Mama zawsze podchodziła do kuli i potrząsała nią. Uśmiechałem się, ale tak naprawdę bałem się o mieszkańców tego samotnego domku. A może tam wcale nie było rodziny? Tylko jeden, samotny człowiek.

Pamiętam jak dostałem stary magnetofon oraz dyktafon. Od razu zachwyciłem się muzyką, ale nie planowałem coś z tym robić. Po prostu kochałem słuchać.
Z dyktafonem było więcej zabawy. Nagrywałem co tylko się dało. Byłem młodym idiotą. Ale – co okazało się potem - mądrym idiotą…

Pamiętam wycieczkę na farmę. Byliśmy tam ze starym telewizorem. Lubiłem go, ale popsuł się i rodzice zdecydowali, że pozbędą się tego w łatwy sposób. Na farmie była ogromna dziura w ziemi, w której znajdowały się śmieci i niepotrzebne rzeczy. Nawet samochód.

Pamiętam też córkę farmera, Danielle. W szkole i mieście mówili, że jest dziwna. Nigdy nie wiedziałem z jakiego powodu.

Pamiętam też najgorszą rzecz jaka przytrafiła się mojemu przyjacielowi. Usłyszałem krzyki i panicznie biegałem po wszystkich pokojach w poszukiwaniu mamy. Krzyczałem. Ale nikt mnie nie słyszał. Nie było nikogo i los Niall’a pozostawał w moich rękach. Wybiegłem na podwórko i widziałem jak się dławi. Nie myślałem wtedy o niczym innym, jak o uratowaniu go.
Przytargałem przyjaciela do samochodu i mimo, że nie miałem zielonego pojęcia o tym jak prowadzić, zawiozłem go do szpitala. Całe szczęście, że w pobliżu nie było policji, bo moja jazda wyglądała tragicznie.

Uratowałem go.

Pamiętam ten błysk w oczach jego matki. Była taka szczęśliwa i wdzięczna.
Wtedy babcia powiedziała, że w nagrodę za uratowanie jednego z wielu istnień na świecie – będę dłużej żył. Jak zwykle się myliła.

Na nazwisko mam Styles. Na imię Harry. Zamordowano mnie w wieku 16 lat, 6 grudnia 2010 roku.

Mówiono o zaginionych dzieciach praktycznie wszędzie. Dla wszystkich było to strasznym nieszczęściem, ale nie baliśmy się. Tak jakby to dotyczyło wszystkich innych… tylko nie nas.


Ja i Louis Tomlinson. Pierwszy raz zobaczyliśmy się w szkole, ale wtedy nie sądziliśmy, że zaiskrzy. Zerkałem na niego w centrum handlowym. Bywał tam często przed świętami. Ja i mama także. No i oczywiście Niall i Liam. Zaprzyjaźniliśmy się w czwórkę.

Lou był dla mnie wsparciem, ideałem, kochankiem. Ukrywaliśmy naszą miłość, ponieważ w szkole jeszcze nikt nie odważył się wyznać, że jest gejem. My byliśmy nimi tylko dla siebie i dla przyjaciół. Tylko.

Przed naszym pierwszym pocałunkiem odbyłem niechcianą rozmowę z babcią, która z satysfakcją opowiadała o swoim pierwszym chłopaku. Był dorosłym mężczyzną i zawrócił jej w głowie. Nie chciałem się śmiać ani mówić, że była młoda i głupia, bo babcia wspierała mnie przez cały czas. I tak przekonała mnie do wyznania Louis’owi miłości.
Potem był pocałunek. Piękny. Magiczny. W altanie na obrzeżach miasta.

Louis poszedł tam ze mną tylko na spacer. Powiedziałem, że mam doła i potrzebuje kogoś, a on zgodził się na przyjście, bo był moim najlepszym przyjacielem. Zawsze się dla mnie poświęcał. Tym razem też nie zawahał się. Nie zważał na późną porę oraz na mróz panujący na dworze. To był początek wiosny, a śnieg dopiero się stopił. Mimo to ubrałem ciepłe buty i zaczekałem na niego. Przybiegł pod mój dom i ruszyliśmy razem przemierzając niby spokojne ulice miasteczka. Było tak niesamowicie cicho, że słyszałem jego oddech i falowanie włosów na wietrze. Naprawdę niesamowite.
U celu naszego spaceru po prostu patrzyliśmy w gwiazdy, zapominając o tym co dzieje się wokół. Choć i tak nic się nie działo. Po prostu zapomnieliśmy o szkole, o ludziach i o wszystkim innym. Nachyliłem się nad nim i zatopiłem usta w soczystych wargach. Nie opierał się, wręcz przeciwnie. Miał słodki posmak w ustach. Pił gorącą czekoladę, a ja ją uwielbiałem. Przez chwilę zdawało mi się, że zrobił to specjalnie i zaśmiałem się. On odsunął się trochę i zmieszał.
- Aż tak źle? – zapytał, co doprowadziło mnie do kolejnego wybuchu śmiechu.
- Chyba żartujesz. – rzuciłem w odpowiedzi i ponownie obdarowałem go pocałunkiem.
Cieszyliśmy się tą chwilą, póki nie wróciła rzeczywistość. Musieliśmy się z tym wszystkim przespać i dopiero na drugi dzień porozmawialiśmy z przyjaciółmi. Zdecydowaliśmy się nie ujawniać. I tak pozostało. Na zawsze.

Podczas kolejnej rozmowy z babcią w centrum handlowym opowiadałem o mnie i Louis’ie. Za mną siedział pan Smith i wyglądał podejrzanie. Wydawałoby się, że mnie obserwuje, ale tak nie było. Nie skrzywdziłby muchy… nawet nie wiedziałby jak ją zabić. Miał syna, który zmarł na białaczkę. Smith wciąż twierdził, że syn jest z nim. Staruszek bardzo przeżył jego śmierć. I może miał rację.
Może syn był przy nim, bo… nie widziałem go w swoim niebie.

Moim mordercą był sąsiad. Pewnego dnia wpadł do nas na herbatę. Mama rozmawiała o jego pięknym ogrodzie, a ja po prostu wszystko nagrywałem. Wciąż krzyczałem żeby zwrócić na siebie uwagę i zadawałem serie pytań jak podczas wywiadu, co przeszkadzało w ich pogawędce. Myślę, że to najbardziej go zdenerwowało. Eliminował przeszkody. Natrętów takich jak ja. Ale byłem tylko małym dzieckiem. No dobra, nie tak małym. Miałem 13 lat, ale umiałem dać popalić. Chwilami liczyłem się tylko ja. I kropka.
Gdy mama wyszła do toalety, chciałem zadać mu kilka pytań i coś zaśpiewać. Powiedział mi coś, co na zawsze zmieniło moje zdanie na jego temat. Więcej nie pokazałem się gdy stawiał nogę w naszym domu. Byłem zbyt wrażliwy, a czasami dumny.
Wiem, że przez cały ten czas aż do szóstego grudnia w jego głowie dudniły moje krzyki i pstryknięcia dyktafonu. Nie mógł tego znieść.
Miał zeszyt, w którym zapisywał swoje plany, umieszczał zdjęcia zdobyczy. Tego co upolował. Szkoda, że to nie były zwierzęta.

Ja i Lou prawie każdego wieczoru sklejaliśmy modele samolotów. To było hobby jego taty, które spodobało się również jemu. Zawsze powtarzał, że jestem jego drugim pilotem i zawsze tak będzie. Razem prowadziliśmy samolot i byliśmy odpowiedzialni za wszystko. Obiecał mi, że kiedy będę musiał opuścić pokład, przejmie stery za mnie. Nie sądziliśmy, że to będzie się tyczyło również życia.
Podczas tych wieczorów podawałem mu różne powody, dla których byłem o niego zazdrosny. Tak naprawdę uparcie chciałem byśmy się ujawnili, ale była umowa.
- Ta tleniona blondyna z mojej klasy się w Tobie podkochuje. – oznajmiłem ostatniego wieczora.
Prychnął tylko.
- Mówiła mi… Chciała żebym poprosił Cię o numer dla niej, a ja po prostu miałem ochotę uderzyć jej głową o ścianę. – zazgrzytałem zębami. – Wiesz, to dlatego, że jesteś w drużynie football’owej.
- Przestań Harry. – zachichotał. – Jutro powiedz jej, że nie jestem zainteresowany.
- I tak się nie odczepi… - sapnąłem zrezygnowany.
- Czego się obawiasz? Wiesz, że Kocham tylko Ciebie.
Po tych słowach zawsze mnie całował, a potem pozwalał dokleić ostatni element. Nigdy nie przyklejał go sam. Nigdy. Nawet gdy już mnie nie było.

W tym samym czasie mój morderca szykował pułapkę dla mnie. Dla niego nie było to nic nowego, ani trudnego. Wystarczyła jedna noc.

Następny dzień był taki jak każdy. Po śniadaniu wpadł po mnie Niall i Liam. Wyszliśmy dość szybko, ale mama i tak dorwała mnie wciskając na loki grubą, wełnianą czapkę. Nie chciałem jej, wyglądałem jak idiota. Miałem szesnaście lat…
ON mnie obserwował, a ja powinienem o tym wiedzieć. Miałem nosa do takich spraw. Niestety przejmowałem się tylko docinkami Liama na temat nowej części garderoby.

Wcześniej zostawiłem dyktafon w pokoju na swoim łóżku. Wykorzystałem wszystkie taśmy i nie mogłem się doczekać odsłuchania ich po szkole. Niestety nie miałem już takiej możliwości. Ostatnie wspomnienie jakie mi o nich zostało to pretensje mamy o zużycie wszystkich.
W szkole od rana nie było Louis’a. To znaczy był, ale miał lekcje w innej części szkoły. Niestety, był z wyższej klasy. Spotkaliśmy się dopiero po mojej ostatniej lekcji. Nie było już nikogo na korytarzu, więc nie wahał się z pocałunkiem. Pierwszy raz zrobił to w szkole, ale po chwili dowiedziałem się dlaczego. Nie mógł mnie dziś odwieść do domu, bo miał wizytę u lekarza. Durne badania kontrolne. Nienawidziłem takich wiadomości, dlatego uspokoił mnie całusem. Potem tylko pomachał i powiedział, że zobaczymy się później. Patrzyłem jak odchodzi i wiedziałem, że kocham go zbyt mocno, by się złościć. Ale… nie zdążyłem się pożegnać.

Wybrałem drogę na skróty przez stare pole kukurydzy, na którym – bądźmy szczerzy – już nic nie rosło. Nie była to zbyt wygodna droga, ale w grudniowe popołudnie szybko robiło się ciemno, a ja chciałem zdążyć na kolację. Przede mną szła ta dziwna dziewczyna. Była zła i stanowczo stawiała kroki. Słyszałem jak oberwało jej się na korytarzu za napisanie wypracowania o seksie zmarłych. Skąd ona brała takie pomysły?
W każdym razie była trudnym celem, a ON wybrał mnie.

- Gdzie Harry?
- Dziś wraca na nogach, Lou musiał gdzieś pojechać. – odpowiada Liam.
- Co dziś na kolacje? – dodaje Niall.

Zrobiło mi się zimno i wyciągnąłem z plecaka czapkę, która leżała na samym dnie, przez co pociągnęła za sobą jakieś bezużyteczne – ale potrzebne do szkoły – papiery. Ta czapka przysparzała mi coraz więcej problemów. Zacząłem gonić jedną z kartek. Tą najmniejszą i najtrudniejszą do pochwycenia. Biegłem i biegłem aż przed moimi nogami spostrzegłem czyjeś buty. Były to zwykłe białe adidasy. Nie wiem czy to był jego najlepszy wybór, bo trudno z nich zmyć ślady błota i … krwi.

- Nałożyć Ci fasolki?
- Oczywiście proszę pani. – zgadza się Niall.
- Oh, Harry powinien już przyjść.
- O tak, dostanie mu się. – śmieje się Li.
- Dzień dobry! – krzyczy Lou od progu.
- Siema! Jest z Tobą Harry?
- Em, jeszcze go nie ma?
Kiwają przecząco głowami.
- Spokojnie, zaraz powinien przyjąć.

Zaczął namawiać mnie na sprawdzanie kryjówki w pobliżu drzew. Zrobił tam jakąś badziewną altanę i tłumaczył, że jako młody człowiek lubił zaszywać się z dziewczyną w różnych miejscach i robić to i owo. Teraz chciał przekazać to młodszym pokoleniom. Pomyślałem o Louis’ie. Chyba nie powinienem…
Byłem taki naiwny i poszedłem z nim żeby obczaić nową miejscówkę. Zupełnie zapomniałem o moim lęku do sąsiada sprzed paru lat. Kretyn.
Siedzieliśmy w środku, a ja oglądałem głupie, erotyczne plakaty na ścianach i myślałem o moich „zabawach” z Lou. Byłem podniecony i chciałem iść do domu, by zadzwonić do mojego chłopaka i wszystko mu opowiedzieć, ale wtedy dotarło do mnie, że sąsiad nigdy nie przepadał za dziećmi i młodzieżą. Wiem jak poganiał ich z podwórka i groził zadzwonieniem na policje. Mówił mojej mamie, że nie popiera seksu nastolatków. I pamiętam jak powiedział mi, że nienawidzi dzieci. Dlaczego więc zrobił dla nich to miejsce? Dotarło do mnie, że coś jest nie tak.
Zacząłem się pocić i nawet nie zauważyłem kiedy z mojej twarzy zniknął uśmiech. Sąsiad robił się przesadnie miły i trochę nerwowy. Proponował mi poczęstunek, ale odmawiałem. Chciałem wyjść, ale nie pozwalał. Spodobały mu się moje loki. Chciał ich dotknąć, ale odsunąłem się.
- Powinieneś być uprzemy Harreh. – tłumaczył. – Rodzice Cię tego nie uczyli?
Uczyli mnie, że nie wolno iść z obcymi. Nie wolno im ufać. Ale ON był sąsiadem. Kto by się spodziewał, że może stanowić zagrożenie?
Kiedy moje ubrania przemakały od potu, zacząłem analizować w głowie co może się stać jeśli nagle wybiegnę. Drzwi były przede mną. Byłem wysoki i zwinny – mój morderca niski i stary.
Jednak miałem w sobie blokadę. Każdy mój gwałtowny ruch mógł wywołać u niego jakąś reakcję. Mój morderca miał duże dłonie. Na początku myślałem, że mnie zgwałci. I to była chyba najlepsza opcja.
Wiedziałem, że coś z nim nie tak. Jego śmiech był sztuczny i przeraźliwy. Pewnie oglądając tą całą scenę z boku także bym się śmiał, ale teraz byłem ofiarą.
Miał na sobie długi płaszcz i był trochę spocony. Patrzył na mnie przez okulary z grubymi szkłami. Ciężko oddychał i kręcił się w każdym koncie. Pokazywał wszystko co tam zgromadził. Opowiadał krótko o swoich młodzieńczych przygodach. Ciekawe jak długo wcześniej je wymyślał. Robił wszystko żeby nawiązać ze mną kontakt, rozluźnić atmosferę i zdobyć zaufanie. Nie tym razem, ale było za późno.
Sięgnął po butelkę Coli i podnosząc ją trącił kota z kiwającą główką. Lubiłem koty i były to moje bratnie dusze. Ten także do nich należał… i chciał mnie ostrzec.
Był już stary, miał wytarte oczy i urwane ucho. Wyglądał jak zjawa, zombie… Dostarczał temu pomieszczeniu jeszcze większej tajemniczości.

Chciałem już wybiec i zostawić wszystko za sobą. Czułem co się stanie.

- Robi się późno. – martwi się mama.
- Jestem pewien, że zaraz wejdzie. Zaczekajmy jeszcze chwilę. – uspakaja ją Liam.
- Może nałóżmy dla niego? Będzie głodny… - proponuje Louis.
- Zdecydowanie.
- Niall zostaw to!
- Jestem głodny!
- Zabraknie dla Lokatego!
Słychać nieustający brzdęk sztućców.

Rzuciłem się do wyjścia. Odciągnął mnie, a ja wyrywałem się jak tylko mogłem. W końcu uderzyłem go w twarz kolanem. Odsunął się, więc wykorzystałem okazję i wybiegłem tak szybko, że w pewnej chwili miałem wrażenie, że to sen. Znalazłem się w lasku, potem na ulicy. Minąłem dziwną dziewczynę, Danielle. Krzyknąłem, a ona spojrzała na mnie z przerażeniem. Chciałem by uciekała.

- Obdzwoniłeś wszystkich sąsiadów i znajomych Harry’ego?
- Tak… niestety nie widzieli go. – zmartwił się Lou.
Niall zaczyna płakać.
- Idźcie na górę chłopcy, będzie dobrze. – wyjaśnia mama. – Co robisz Louis?
- Bądźcie pod telefonem.
Złapał moje zdjęcie. Mama ma przerażoną minę. Odwraca się w stronę schodów, na których stoi Liam.
- Oberwie mu się…
Mama obrzuca go groźnym spojrzeniem.
- Już mnie nie ma!

Nareszcie dobiegłem do centrum miasta. Dlaczego było pusto? Usprawiedliwiłem to panującą już ciemnością. Pobiegłem dalej i zobaczyłem Louis’a. Chodził z moim zdjęciem i pokazywał wszystkim. Miał przestraszoną i niepewną minę. Włosy opadały na jego oczy, a ubrania były pomięte, ale nie przejmował się tym. Chciał po prostu mnie znaleźć. Musiał być na kolacji i został tam tak długo, aż wszyscy uświadomili sobie, że zaginąłem. W końcu cała trójka zostawała dziś na noc.

Patrzyłem na niego chwilę z nadzieją, że sam mnie zauważy i ucieszy się, ale wcale nie patrzył.
- Loueh!!! – krzyknąłem.
Odwrócił się z zaciekawieniem. Słyszał mnie, ale nie widział.
- Loueh!!! – ponowiłem próbę.
Znów się odwrócił i zaczął płakać. Myślałem, że mnie zobaczył, ale myliłem się. Podszedł do jakiejś kobiety i znów pokazał moje zdjęcie.
- Louuuueeeh !!!
Nagle wszyscy zniknęli. Zostałem sam w świetle latarni, na panującym wokół mrozie. Pognałem do domu, ale tam również nikogo nie było. Słyszałem szepty. Mama mówiła o mnie, Niall płakał, Liam nie przestawał pytać. Pytał i pytał, ale nie otrzymywał odpowiedzi.

Nikt mnie nie widział… tylko Danielle.

Wbiegłem po schodach i osuwając się po ścianie korytarza szedłem do swojego pokoju, z którego wychodziło światło.

Wcale nie uciekłem. Umarłem. Nie wiem gdzie jestem. 



4 komentarze:

  1. o__O
    Co za talent...
    Ja pierdziele, Ty to mnie kiedyś do grobu wprowadzisz ! Piszesz, że Ci nie wychodzą, a jest odwrotnie. Bosh. To jest takie piękne. Tyle żalu i smutku. I ten pacan. xD
    Ja pierdziele. Chyba to nadużywam. o__O
    Nadal jestem w szoku. Kocham Twój talent i Ciebie :) I już pokochałam ten 1S. ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie sądzę, że ten rozdział jest dobry. Przygotuj się na resztę ;DD

      Usuń
    2. Oj weź ! Jak widzę, samo że Harry nie żyje to mam dreszcze.

      Usuń
  2. Kojarzy mi się z filmem "Nostalgia Anioła" .Bardzo mi się podoba :)

    OdpowiedzUsuń